JEST DOBRZE

Była bogata, była wytworna, była wyniosła. Stała prosto jak pomnik, obracając do podchodzących głowę, postawą nakłaniając ich do przedreptania przed jej oblicze. Ludzie podchodzili do niej z ważnymi sprawami, mówili szybko, by zdążyć przed kolejnym petentem. Odpowiadała coś krótko, albo podpisywała podawane dokumenty, albo po ich przejrzeniu wzdychała, spoglądała karcąco i osoba odbiegała by poprawić błąd.
Była królową w swoim ulu.
Gdy już tłum się rozszedł, ruszyła przed siebie, a za nią, tym samym długim niespiesznym krokiem, Susan, jej asystentka. Odczytująca z kalendarza zaplanowane spotkania.
Podniósł się z krzesła, odruchowo, gdy mijała jego biurko. Zatrzymała się, obróciła głowę, zmarszczyła czoło próbując sobie przypomnieć z kim ma doczynienia.
- To Marcus, szkolę go na swojego następcę...
- Tak, pamiętam. Wczoraj zaczął... - zawiesiła głos, przewiercając go nieprzychylnym spojrzeniem. - Dlaczego go wybrałaś, zamiast jakiejś kobiety - westchnęła i ruszyły do biura - przecież prosiłam cię o kobietę. - dodała jeszcze, ale nie usłyszał już odpowiedzi.
Wykonując coraz to nowe polecenia obserwował pracowite pszczółki. Każdy gdzieś gnał, rozmowy były szybkie, bez zbędnych plotek. Wszystkim zależało by zadowolić królową.
Westchnął tęskniąc za powolnym tempem pracy biurowej. Gdzie było miejsce na plotki, na żarty, na śmiech i miłostki. W firmie królowej, jak nie mógł przestać nazywać panią Denoris, tempo pracy było zawrotne. Nic dziwnego, nie płaciła ludziom za błahostki. A płaciła naprawdę dobrze. Tutaj sprzątaczka zarabiała tyle co asystentka dyrektora w innej firmie. Dlatego dał się namówić ojcu na staranie o pracę w Denoris company. Nad drugim powodem, dla którego ojciec go tu wysłał starał się myśleć jak najmniej. Uważał, że te jego plany nie mają szans powodzenia. Ale teraz, gdy okazało się, że to sama królowa szukała asystenta... potrząsnął głową i zabrał się za pisanie. Susan szła już do niego, ze zmęczoną miną i plikiem kolejnych dokumentów.

-Jak to już odchodzisz? - usłyszał zbliżając się do biura królowej. Gdyby nie został wezwany przez Susan wycofałby się rakiem. Podsłuchiwanie pod biurem królowej, to pierwszy krok do straty pracy.
Zapukał szybko do drzwi informując o swojej obecności.
-Wejść - wykrzyknęła pani Denoris.
Susan siedziała na sofie pod ścianą, królowa stała za biurkiem plecami do drzwi. Oddychała ciężko, nie lubiła okazywać uczuć przy pracownikach. Odwróciła się do niego całkiem opanowana. Uśmiechnęła się nawet. Uznał, że ma zadziwiająco czarujący uśmiech. Całkowicie zmieniający jej twarz. Na tą jedną chwilę naglę odmłodniała, wyglądała wręcz jak aktorka reklamująca krem dla kobiet po 50tce. A aktorki takie wyglądają jakby ledwo skończyły trzydzieści lat.
Trwało do chwilę, bo spojrzała na Susan i musiała się opanować przed kolejnym wybuchem złości. Mimo tego nieprzyjemnego grymasu, Marcowi jej twarz nadal wydawała się młodzieńcza. Skarcił się w myśli, przetarł oczy udając, że razi go słońce. Królowa wydając się, że tego nie zauważyła, jednak sięgnęła po pilota i zasłoniła nieco żaluzje.
-Usłyszałam właśnie od Susan, że jej ... - popatrzyła na wydatny brzuch asystentki - ... stan zdrowia nie pozwala jej dalej pracować. Twierdzi też, że jesteś już gotowy, aby ją zastąpić. Ja jednak w to wątpię, bo uważam ją za osobę niezastąpioną - mówiła dalej patrząc mu uważnie w oczy, bijąca z nich pogarda, jakoś mu nieprzeszkadzała. Dziwnie kontrastowały z tym jej pełne uznania słowa na temat Susan. - A ty co o tym myślisz?
-Mam bogate doświadczenie w tej pracy...
-Nie o to pytałam - przerwała mu niegłośnym, ale stanowczym głosem. Ten jej spokojny głos był znany wśród licznego personelu. Jej spokój napawał wszystkich lękiem. W tej chwili zrozumiał, jak wielkim respektem, przy niewielkim wysiłku cieszy się ta kobieta. To było dla niej tak naturalne jak oddychanie.
-Nadążę za panią - zapewnił w lot pojmując jej aluzję.
-Zobaczymy, zaczynajmy więc... zostaniesz z nami jeszcze Susan. Na wszelki wypadek? - spytała niemal z czułością.
-Oczywiście Mary - uśmiechnęła się.
Tempo pracy królowej zadziwiło go. Mówiła szybko, myślała szybko i równie szybko i niespodziewanie zmieniała temat. Była jak chodzący komputer, bez problemu wyciągająca z pamięci potrzebne jej dane. W rzeczywistości ledwo nad nią nadążał, gdy nie patrzyła zaglądał w liczne notatki.

Biura z wolna pustoszały, na zewnątrz zapadł zmierzch. Susan pożegnała się i wyszła. Mary Denoris zdawała się tego nie zauważać, ledwo skinęła w jej kierunku głową, nie przerywając dyktowania kolejnego listu. Dopiero po kolejnej godzinie odesłała go do biurka każąc przepisać listy i przygotować je do sprawdzenia na rano. W biurach już nie było nikogo, tylko sprzątaczki.
Uwolniony od dominującego towarzystwa królowej pozwolił sobie przez minutę po prostu oddychać. Teraz rozumiał dlaczego ludzie tak szybko stąd odchodzili. Nie wytrzymywali. Ale rozumiał dlaczego inni chcieli sprawdzić swoje umiejętności. Możliwość dopisania w cv choć miesiąc w ulu Denoris otwierało potem wiele możliwości pracy. Istna szkoła życia.
-Skończyłem... - zaczął i zamilkł. Wszedł bez pukania, bo kazała mu się zameldować przed wyjściem. Królowa prezentowała swój zgrabny tyłeczek, całkiem pochylona, głowę mając między kolanami, rękami trzymając kostki.
Mary powoli wyprostowała się, wypuszczając powietrze i unosząc ręce do góry.
Gimnastykowała się, a jemu zabrakło powietrza.
-Co mówiłeś? - spytała zasapanym nieco głosem.
-Skończyłem.
-Aha, połóż na biurku - poleciła naciągając za głową zgiętą rękę. - Cholera - usłyszał kładąc papiery na środku biurka. Odwrócił się szybko i prawie się roześmiał. Denoris szamotała się z guzikiem rękawa, który zaczepił się o kolczyk. Nie szło jej to najlepiej.
-Niech to jasna cholera, pomóż, bo sobie zaraz ucho urwę. - w jej głosie prawie wyczuł błagalną nutę.
-Nie ruszaj się - podszedł i zajrzał pod uniesioną rękę. Nie mógł sięgnąć do zaplątanego guzika, więc sięgnął drugą ręką od tyłu, nieświadomie obejmując jej szyję. - Już - uśmiechnął się triumfalnie.
Spojrzał jej w oczy, patrzyła na jego usta. W jej spojrzeniu przez chwilę dostrzegł dziwne pragnienie, dlatego nie wycofał ręki, obejmującej jej szyję.
Uniosła wzrok i przestraszona chciała się wycofać. Przytrzymał ją delikatnie, niemo zadając pytanie. Popatrzyła zdziwiona, zatrzymując się i zastanawiając. Uśmiechnęła się, miała bardzo piękny uśmiech i ... rzuciła się na niego.

Jej pocałunki były namiętne, natrętne i łapczywe. Była spragniona mężczyzny, postanowiła przestać nad sobą panować. Gimnastyka nie wystarczała jej aby się odprężyć. Przypomniały się jej dziwnie słowa Susan.
-Dlaczego go wybrałaś, zamiast jakiejś kobiety - westchnęła i gdy ruszyła do biura - przecież prosiłam cię o kobietę.
-Kobieta może zajść w ciążę, a mężczyzna ma wiele pożytecznych zastosowań. - odpowiedziała jej wtedy asystentka.
Wtedy zbyła jej żartobliwą odpowiedź niecierpliwym westchnieniem. Teraz zrozumiała podstępny plan przyjaciółki.
Tak, Susan była jej przyjaciółką, tylko jej pozwalała mówić sobie po imieniu. Spędzały wiele czasu poza firmą, unikając rozmów na temat pracy. Susan wiedziała jak samotną kobietą jest Mary. Pochłonięta budową potężnej firmy, wszystko inne musiała odstawić na bok. Susan wiele razy doradzała jej niezobowiązujący związek, by znalazła sobie jakiegoś kochanka, który pomógłby jej się odprężyć.
-Kiedy mam go niby znaleźć? Przez ogłoszenie? Przecież 18godzin albo i więcej spędzam w pracy, w domu śpię i tak w kółko. No kiedy?
Susan wtedy uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami, nie wracając do tematu. To wtedy musiał się jej wylęgnąć w głowie ten plan. Mężczyzna jako asystent, do tego młody i atrakcyjny mężczyzna. Susan wybadała, że nie ma żony, ani kochanki. Mary lekceważyła te informacje, rzucane mimo chodem. Ale teraz gdy poczuła jego bliskość, jego zapach i jego zachętę, po prostu postanowiła przestać myśleć. Bo czemu ma się ciągle kontrolować, czemu ma sobie zabraniać chwilę przyjemności?
Zderzyli się z ścianą przy drzwiach do łazienki. Oprzytomniała na chwilę i oderwała się od jego gorących ust. Rozejrzała zdziwiona, nie zdawała sobie sprawy, że tak na niego napiera. Rozbawiło ją to.
-Chodź tu - usłyszała i poczuła jak ją przyciąga, jak całuje namiętnie i równie zachłannie jak ona go przed chwilą.
Wyciągnął jej bluzkę ze spódnicy, poczuła jak ma gorące dłonie gdy dotknął jej pleców. Wręcz paliły.
-O Boże - westchnęła czując, że za chwilę eksploduje, jeśli go w sobie nie poczuje. Uniosła nogę, oplatając ją wokół jego bioder. Chwycił ją za pośladek, unosząc prawie nad ziemie. Dosięgną jej wilgotnej kobiecości, westchnęła niecierpliwie. Odsunęła się by rozpiąć mu spodnie, tylko na tyle by wydobyć z nich nabrzmiałą męskość. Westchnęła z podziwu.
Przyciągnął ją do siebie, wprawnym ruchem zdejmując majteczki i już po chwili spełniając jej życzenie.
Westchnął znalazły się w niej, przelękła się, że to już koniec, że młody mężczyzna okazał się krótkodystansowcem. I wtedy zaczął poruszać biodrami, niespiesznie poruszając się w niej. Jego usta i język pieściły to czułe miejsce poniżej ucha. Jęknęła z rozkoszy.
Obrócił się i uniósł jej drugą nogę, oparł ją o ścianę i pchnął silnie. Jęknęła. Gdy przerwał otworzyła oczy. Obserwował ją uśmiechając się leniwie. Drażnił się z nią, wiedział, że jest bliska szczytowania i nie pozwalał jej go osiągnąć. Pchnął znowu, zuchwale patrząc jej w oczy. Jęknęła nie mogąc wytrzymać tej tortury. Przyspieszył ściskając jej pośladki. Jęknął ledwo słyszalnie. Więc drażnił się też sam ze sobą, uśmiechnęła się i poruszyła biodrami. Z satysfakcją obserwowała jego reakcje. Ekstaza była jak eksplozja, ciepło i dreszcze rozeszły się po całym jej ciele. Ale on nadaj się poruszał, z chciwością wpił się w jej usta. Bardziej czuła niż słyszała jego jęki, westchnienia. Niespodziewanie poczuła nową falę gorąca, wbiła mu paznokcie w szyję. Jego orgazm był jej drugim orgazmem.
-O matko, nie zabezpieczyłem się - wysapał, gdy stali nadal spleceni. Ona z nogami wokół jego bioder, on ze spodniami wokół kostek.
-Jestem po menopauzie - odparła szybko przeganiając strach z jego oczu.
-Aha - uśmiechnął się i pchnął biodrami.
-Co? - spytała głupio, zdziwiona, że jest już gotowy do drugiego aktu.

Leżeli na środku ciemnego biura. Ubrania mieli w nieładzie, pół nadzy.
-Mój Boże, co za kondycja - westchnęła trzymając się za głowę, obok były jego stopy, poczuła, że się poruszył. Przelękła się, ale on tylko zdjął jej z nóg buty i zaczął masować stopy. Uniosła się na łokciach i zobaczyła jego poważną, zamyśloną minę.
Popatrzyli na siebie, uśmiechnął się smutno.
-Zwykle się tak nie rzucam na kobiety... - zaczął, ale nie wiedział co powiedzieć dalej, więc zamilkł.
-Jeśli mnie pamięć nie myli, to ja się na ciebie rzuciłam - uśmiechnęła się, nie poprawiło mu to jednak humoru. - Nie musisz robić sobie wyrzutów, jeśli o mnie chodzi, to nic nie zmienia. Nie stracisz pracy - to go chyba uspokoiło, dlatego pozwoliła sobie na mały żart. - A nawet powinnam ci dać podwyżkę.
Uśmiechnął się. Spojrzała na zegarek i poderwała się.
-Za pięć godzin zaczynamy pracę - zaczęła zbierać swoje ubrania, rzucając mu jego. Ubrali się szybko, w łazience poprawiła wygląd i opuścili biuro.

Następnego dnia z bijącym sercem szedł do pracy. Spał jak nigdy, zmęczony i zadowolony. Lecz, co miał myśleć, co powiedzieć ojcu... czy powinien mu o tym mówić?
-Marc do roboty, weź mój kalendarz - przywitała go chłodno, ulżyło mu. Zachowywała się jak na kobietę nowoczesną przystało. Niezobowiązujący seks nie miał wpływu na relacje zawodowe.

Dzięki szybkiemu tempu jakie narzucała wszystkim dookoła i sobie, mogła nie myśleć o tym co się zdarzyło wczoraj. Czuła na sobie spojrzenie Markusa, pamiętała jego gorące ręce. I nie mogła się skoncentrować. Odetchnęła wychodząc na lunch.
-I jak się spisuje Marcus? - spytała Susan, gdy tylko podeszła do ich stolika. Popatrzyła na przyjaciółkę podejrzliwie. Susan natychmiast zorientowała się w sytuacji.
-Jest wystarczająco dobry? - spytała uśmiechając się pod nosem.
-Ty mała żmijo... - zaczęła Mary. - Skąd wiedziałaś, że coś się w ogóle między nami wydarzy?
-Znamy się ile?
-10 lat. - powiedziały razem.
-Wiem za jakim typem mężczyzn się oglądasz.
-Nie oglądam się za mężczyznami.
-Oglądałaś - poprawiła się przepraszającym tonem. - Więc jak było? Nie wiedziałam, że weźmiesz się do akcji tak szybko.
-Przestań - Mary rozejrzała się dookoła, na szczęście w restauracji nie było nikogo z pracy. - Nie mam ci nic do powiedzenia... oprócz, dziękuję - roześmiały się. - Boże, dawno się tak nie czułam. - westchnęła błogo.
-Później będzie lepiej.
-Nie będzie żadnego później, to była jednorazowa akcja. - uśmiechnęła się ze swoich słów, bo przecież na jednym razie się nie skończyło.
-Zwolniłaś go? - przeraziła się Susan.
-Nie, po prostu, to się już nie powtórzy.
Młodsza kobieta popatrzyła na nią z poważną miną.
-Jak uważasz - wzruszyła ramionami i zmieniła temat.

Po lanchu czekało na nią mnóstwo pracy, Marcus relacjonował szybko i przejrzyście, nieznacznie tylko pomagając sobie notatkami.
-Dziś możesz wcześniej wyjść z pracy - powiedziała, gdy zaczęło zmierzchać. Zatrzymał się w drzwiach. - Listy i dokumenty możesz przepisać jutro. Dziś się wyśpij... - przerwała i podniosła na niego wzrok. Odłożył plik papierów na stolik przy drzwiach i zamknął je za sobą. Zamknął na klucz uśmiechając się drapieżnie.
Wstała z zamiarem odprawienia go, ale gdy ruszył powoli, zalała ją fala gorąca. Uśmiechnął się widząc pragnienie w jej oczach.
-Na pewno mam sobie już pójść? - spytał nie chcąc ją do niczego zmuszać, ale nie mogąc tak po prostu wyjść, nie posmakowawszy jej choć przez chwilę. Wiedział, że jeśli pozwoli mu zacząć, to już nie prędko wyjdzie.
-Możesz skończyć pracę... - wyszeptała, gdy się do niej zbliżył. Przysunął się tak blisko, że niemal stykali się nosami. Nie sięgnął jednak po nią, wyczekując jej odpowiedzi. Westchnęła i przylgnąwszy do niego, sięgnęła jego ust. Wszystko z biurko wylądowało na podłodze, a oni kochali się szalenie i niemal brutalnie. Po drugim razie przestała już liczyć. Z kolejnej ekstazy ocknęła się pod biurkiem, mając go nad sobą i w sobie.
-Co ty masz takiego w sobie, że budzisz we mnie prawdziwą bestię? - spytał poruszając się leniwie. Po gwałtownych przeżyciach, było to jak powolny lot na ciepłych prądach powietrza.
-Mogła bym spytać o to samo - odparła z trudem koncentrując się na tej krótkiej rozmowie. Ugryzła go w szyję przeszyta następną falą rozkoszy.
-Która godzina? - spytała później, gdy była w stanie mówić.
-Albo bardzo późna, albo bardzo wczesna. Następnym razem może pójdziemy do ciebie lub do mnie? - spytał z zamkniętymi oczami.
-Następnym razem? - zdziwiła się, rozglądając się za swoim zegarkiem. Przeraził ją bałagan w biurze, jakby przeszedł tajfun. I faktycznie, to był tajfun. Westchnęła.
-A może znowu nie planujesz następnego razu? - spytał nie otwierając oczu, nie podnosząc się z podłogi. Tym razem byli już kompletnie nadzy, przez chwilę obserwowała jego umięśnioną sylwetkę, nie wiedząc co odpowiedzieć.
-Nie wiem - zaczęła sprzątać, ale przerwała, gdy chwycił ją za kostkę.
-Chodź do mnie - wyszeptał.
-Musimy się zbierać, nie mam już siły.
-Po prostu chodź do mnie - powtórzył wyciągając do niej ręce. Z wahaniem przykucnęła przy nim, przyciągnął ją i przytulił. Był gorący jak piec, ledwo go dotknęła, musnęła niechcący nabrzmiałą męskość.
-Naprawdę nie mam już siły - zaczęła się bronić, ale on tylko gładził ją po plecach z zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem na ustach.
-Ja też - wyszeptał, choć jego lędźwia zadawały kłam jego słowom. - Poleżmy chwilę, potem pomogę ci z tym bałaganem.

Rano był już piątek. Dzień kiedy wszyscy nie mogą doczekać się soboty, i wcześniejszej godziny wyjścia z pracy.
Mary zamiast wyjść na lanch została w biurze. Denerwowała się. Nikt nie ośmielił się powiedzieć przy niej choćby słowo, ale w sposób jak milkły rozmowy, gdy się zbliżała. Jak ludzie patrzyli na Marcusa. Zachowała się jak jakaś nastolatka. Robić takie rzeczy w biurze, zapominając, że w nocy przychodzą sprzątaczki. Ktoś z nich musiał roznieść informacje, że zimna Mary Denoris i przystojny asystent urządzają sobie w nocy orgie. Pewnie mówili, że go uwiodła, lub nie daj boże, wręcz go zmusiła. Brakowało jej Susan, ona by ją upewniła lub uspokoiła, na temat krążących plotek. Była jej uchem wśród personelu. Teraz nie miała kogo spytać, co się o niej mówi. Czy mają ją za ladacznicę, a może Marcusa za utrzymanka?
Gotowała się z wściekłości i niepewności. Chętnie wyjrzałaby z biura, zerknęła co robi Marcus. Czy ktoś do niego podchodzi? Pyta o ich mały romans?
Romans. To słowo jakoś dziwnie ją uspokoiło. To był przecież romans. A romanse zawsze są sensacją, zwłaszcza w tak zapracowanym i nie mającym czasu na plotki środowisku.
Miała romans z młodszym o... ile? Nawet nie wiedziała ile Marcus miał lat, ale z pewnością dzieliło ich jakieś piętnaście lat różnicy. Nie czuła się staro. Wręcz przeciwnie przez ostatnie dwa dni czuła się i zachowywała jak nastolatka. Uśmiechnęła się do krajobrazu miasta za oknem.
-Romans - szepnęła do siebie, delektując się tym słowem.
Marcus miał rację, następnym razem pójdą do niej. A jutro była sobota... wstrzymała oddech, o czym też ona myśli? Widziała siebie i młodego asystenta, jak przez dwa dni i noce nie wychodzą z łóżka. Zaśmiała się pod nosem.
-Oszalałam.
-Też tak myślę - usłyszała za sobą gniewny głos.
-Timoty - mruknęła nie odwracając się. Mężczyzna zamknął za sobą bezszelestnie drzwi. - Co cię do mnie sprowadza?
-Jakbyś nie wiedziała - zgrzytnął zębami. - Kompromitujesz siebie i firmę...
-Przestań - powiedziała powoli i spokojnie. Timoty wyglądał jakby chciał połknąć własny język, ale szybko się otrząsnął.
-Chcesz wiedzieć co myślą o tobie ludzie?
-Z chęcią bym się tego dowiedziała, ale nie od Ciebie - odwróciła się i popatrzyła na niego z wyższością. - Twoje informacje są zawsze przyprawione kłamstwem i czarnowidztwem. Co mówią, ludzie mogę się domyślić, bo wiem co zrobiłam. Ale z pewnością, nie ma to wpływu na nasze akcje - zakończyła niemal szeptem.
Główny księgowy wyglądał jakby chciał się odwrócić i uciec, ale dzielnie zniósł jej spojrzenie. Nie lubiła go, ale ceniła w nim tą odwagę, która niejednokrotnie okazała się przydatna, gdy zawodziła dyplomacja.
-Myślisz, że dzisiejszy spadek akcji nie ma nic wspólnego z tym twoim asystentem? Kto w ogóle go zatrudnił?
-Susan, oczywiście.
-A ja go zwolniłem, nie będzie nam tu smarkacz wprowadzał zamętu...
Przerwał, gdy minęła go i otworzyła drzwi. Marcus siedział przy biurku i pracował, jakby nie był świadomy swojego zwolnienia. Popatrzył na nich pytająco, Timoty sapnął za jej plecami.
-Przecież kazałem mu się wynosić! - zawołał wystarczająco głośno, by ten go usłyszał. Mary zamknęła drzwi zadowolona z obojętności Marcusa na to niespodziewane zachowanie starszego pana.
-Widać wie, że nie możesz go zwolnić, bez mojego pozwolenia.
-Rozumiesz, że skoro jest taki... taki... - zasapał się nie mogąc znaleźć właściwego słowa, jednocześnie takiego, by nie było wulgarne.
-Taki dobry? - podpowiedziała mu rozbawiona, dziwne, ale jego złość sprawiła, że jej własna gdzieś wyparowała.
Stary księgowy sapnął jakby dostał po twarzy.
-Jeśli w poniedziałek nasze akcje spadną o kolejne dwa punkty popamiętasz moje słowa i sama się go pozbędziesz - widać, że te słowa nie zrobiły na Mary wrażenia dodał: - Co ty w ogóle o nim wiesz? - zasyczał cicho - Może to jakiś psychopata? Albo szpieg?
Zamknęła drzwi za gniewnie kroczącym głównym księgowym nie dając po sobie poznać jak bardzo poruszyły ją jego słowa.
-Co ty o nim wiesz? - dźwięczało jej w uszach i próbowała sobie przypomnieć jakąś istotną informację.
Opowiadał jej trochę o szkole, drużynie footbolowej, ale nie wymienił nazwy, ani miasta, gdzie znajduje się ta szkoła. Wspomniał coś o matce, ale ani słowem o ojcu. Właściwie nic o nim nie wiedziała, a na pewno nic ważnego. Susan sprawdziła jego doświadczenie zawodowe, obecny stan cywilny, oraz czy był karany, bo jest to standardowa procedura przy rekrutacji. Ale mógł przecież mieć byłą żonę, dzieci. Albo był objęty programem ochrony świadków?
Pokręciła głową na tą niedorzeczność. Jest jedyny sposób, aby rozwiać te nieproszone wątpliwości. Sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer do swojego „pracownika”, którego nie było na oficjalnych listach płac.
Potem wezwała do siebie Markusa.
-No to się narobiło - powiedział wcale nie zmartwiony zamykając za sobą drzwi. W rękach miał swój duży notatnik i ołówek.
-Skończ co masz do zrobienia i wracaj do domu - powiedziała trochę zbyt szorstko niż zamierzała. Popatrzył na nią z niepokojem, czyżby jednak postanowiła go zwolnić. Ojciec by go zabił... zabije go, gdy się dowie co wyrabiali, ale pewnie wykorzysta to do swoich celów. Ale jeśli Mary go zwolni, to...
-Miałeś rację - dodała szybko miękkim głosem - spotkamy się u ciebie lub u mnie. Zadzwonię, gdy wyjdę z pracy.
Uśmiechnął się zadowolony. Bardziej z obietnicy płynącej z jej słów, niż uspokojony, że nie zrujnował planów ojca.
Ojciec. Będzie musiał do niego pójść i powiedzieć mu, zanim dotrą do niego plotki.

Dopiero w drodze do domu zorientowała się, że nie ma numeru telefonu do Marcusa. Miała zamiar wziąć go z jego akt, ale przed wyjściem wypłynęło tyle spraw do załatwienia przed weekendem, że zapomniała. Susan nie odbierała telefonu, automatyczna sekretarka mówiła, że jest po za miastem, pewnie w tej dzikiej chatce na jeziorem, wybudowanym przez jej męża. Nie wzięła ze sobą komórki. Wracać do firmy nie było sensu, ochrona już wszystko pozamykała.
-Cholera - walnęła ze złością kierownicę, pogrążona w ponurych myślach zajechała na parking przez kamienicą, w której miała mieszkanie. Nie zapalając światła rzuciła klucze, torebkę i żakiet na stolik. Zamknęła za sobą drzwi i powlekła się do łazienki.
Marzył się jej pełen rozkoszy weekend, a czekały ją dwa dni samotności, przez jeden głupi numer telefonu. Zdjęła ubranie nie dbając gdzie je odkłada. Wzięła prysznic, zmywając z siebie żałość i niespełnione pożądanie.
-Jak długo mam czekać?
Podskoczyła i by się przewróciła, gdyby nie antypoślizgowa mata. Odsunęła zasłonę i w drzwiach łazienki ujrzała Marcusa. Był nagi.
-Skąd tu się wziąłeś?
-Czekam od dwóch godzin, siedzisz tu już z pół godziny. Może się przyłączę? - spytał i nie czekając na pozwolenie wszedł pod strumień wody. - Wyglądasz jakbyś miała zamiar się rozpłakać - przygarnął ją do siebie, patrząc uważnie w oczy. Tak też się czuła, płacz dławił ją w gardło. Płacz, ze szczęścia.
Zarzuciła mu ręce na szyję, nie mogąc oderwać się od jego uważnego spojrzenia. Uśmiech zmienił się w poważną zadumę, gdy tak studiował emocje na jej twarzy. Zdziwienie, chęć do płaczu, ulga i radość.
Kochali się powoli pod prysznicem. Nim dotarli do sypialni wycałował każdy centymetr jej ciała, powoli zdejmując z niej ręcznik. Wylądowali na miękkim dywanie, gdzie znów bez pośpiechu odkrywali swoje ciała, obserwowali swoje reakcje, uśmiechali w zgodnym milczeniu. W łóżku przytulił ją, nie pozwolił działać, szeptając do ucha jej imię, ukołysał ją do snu.
Następny dzień spędzili w salonie i kuchni. Na przemian jedli, kochali się, rozmawiali i śmiali. Marcus okazał się wspaniałym słuchaczem, gdy opowiadała mu o tym jak po mężu przejęła upadający interes. Jak dzięki kilku pomysłom, niejednemu kredytowi i gronie wiernych przyjaciół wybudowała z tego kwitnącą firmę. Mówiąc o przyjaciołach posmutniała na chwilę, domyślał się czemu, ale nie dopytywał. Nie chciał myśleć o ojcu, o wyznaczonej mu roli. Teraz był ze swoją królową.
-Królowo? - spytała, gdy sapiąc po wyczerpującej rozkoszy przytulali się na sofie.
-Co?
-Mówiłeś do mnie: królowo?
Zaśmiał się, ciągle o niej tak myślał, ale z innego powodu.
-Jak zobaczyłem cię pierwszy raz, byłaś otoczona gromadą ludzi. Podchodzili, odchodzili, krzątali się i spieszyli. A ty stałaś w centrum, opanowana, spokojna, świadoma swej władzy. Wyglądałaś jak królowa w ulu, a ludzie jak pszczoły.
Zaśmiała się całując go w brodę, on głaskał ją po plecach.
-Teraz jesteś moją królową - wyszeptał pieszcząc jej kark.
Uniosła się na łokciu i popatrzyła na niego z powagą, chciała o coś spytać, ale zrezygnowała.
-Może pooglądamy telewizję? - spytał jakby nie zauważył tej chwili wahania.
Patrzyli w telewizor nie widząc co w nim leci.
Mary zastanawiała się nad sensem jego wypowiedzi. Nad czułością, którą usłyszała w jego głosie. Dokąd zmierzali? Czy to nadal był niezobowiązujący romans? Tak mało o nim wiedziała, nie wiele o sobie mówił, pozwalając jej się wygadać. Dzieliła ich różnica wieku. Ona miła 49 lat, on 37. Był tylko 3 lata starszy od Emanuela. Łzy stanęły jej w oczach. Po oddechu poznała, że Marcus zasnął. Wyślizgnęła się z jego objęć, narzuciła szlafrok. Przyklękła przy sofie patrząc na młodego mężczyznę, który dawał jej tyle rozkoszy, dziwiąc się sobie.
Przecież on jest tylko trzy lata starszy od...
-A co to ma do rzeczy? - prawie usłyszała głos Susan, jakby właśnie rozmawiały na temat, którego nigdy nie poruszały. Bo Susan nic nie wiedziała o Emanuelu.
Mary usiadła na łóżku w sypialni, z ociąganiem wyciągnęła z szuflady książkę, wyciągnęła zdjęcie, które używała jako zakładkę. Zalaminowane zdjęcie młodego żołnierza, rysy i ciemne włosy wyraźnie świadczyły o jego latynoskim pochodzeniu. Pogładziła jego twarz, po policzkach potoczyły się ciężkie łzy.
-Mary? - usłyszała senne wołanie Marcusa z salonu. Szybko schowała zdjęcie i otarła łzy. Nie miała tu lustra, ale na pewno rozpozna, że płakała.
-Co się stało? - podszedł, widząc jak ukrywa przed nim twarz. Miała zaczerwienione oczy, płakała. - Co się stało? - powtórzył, przytulając ją czule.
-Nie mogę... - załkała wtulając się w jego ciepłe ramiona.- Nie mogę...
-Nie musisz - pogłaskał ją po głowie, dostrzegając niedomkniętą szufladę. - Jestem przy tobie. Nic nie musisz mówić, płacz, jeśli potrzebujesz - głaskał ją po plecach i głowie, szeptał czułe słowa. Położył się pociągając ją za sobą, nie przestając szeptać i tulić. W końcu się uspokoiła i zasnęła.
Kusiło go by zajrzeć do szuflady. Z czystej ciekawości i... bo ojciec mógłby chcieć wiedzieć, co jest w tej szufladzie, że doprowadziło tą silną królową do takiej rozpaczy. Ale tuląc ją i szeptając słowa pocieszenia, zrezygnował z tego. Jego królowa była teraz ważniejsza. Była ważniejsza.

W niedzielę równie dużo się kochali co rozmawiali. Wypytywała go o dzieciństwo, szkołę, wcześniejszą pracę. Nie szukała czegoś podejrzanego, jak mu się w pierwszej chwili wydało, po prostu chciała wiedzieć o nim więcej. Zastanawiał się, czy zdawała sobie sprawę, skąd się brała ta potrzeba. Czy coś podejrzewała, a może po prostu była ciekawa?
Weekend minął, potem kolejny. Sprawy w firmie Denoris nabierały rozpędu, szykowała się kulminacja ważnego kontraktu.
W gazecie pojawiły się ich zdjęcia, plotkarskie działy miały niezłe używanie. Akcje firmy zamiast spaść, jak przepowiadał główny księgowy, wzrosły o parę punktów.
Potem plotkarze zajęli się inną sensacją, znudziwszy się ich romansem.
-Kiedy, kto i za ile? - niecierpliwie pytał syczący głos w słuchawce.
-Nie mogę teraz rozmawiać - próbował go zbyć. Ojciec robił się naprawdę niecierpliwy. -Wysłałem cię tam po informację, a nie byś baraszkował z tą dziwką.
Marcus zasyczał wściekle, ale nie mógł nic powiedzieć, bo Mary właśnie zbliżała się do jego biurka.
-Oddzwonię do pana.
-Przyjedź, nie chcę słuchać wykrętów. Masz mi coś przynieść! - zdążył jeszcze usłyszeć, zanim się rozłączył.
-O co chodzi? - zaniepokoiła się.
-Prywatna sprawa - machnął ręką, odetchnęła. - Carltonowie czekają w konferencyjnej - podniósł się biorąc odpowiednie dokumenty.
Spotkanie ciągnęło się denerwująco w nieskończoność. Telefon ojca wytrącił go z równowagi, plany ojca już dawno przestały mieć dla niego znaczenie, po prostu nie potrafił mu tego powiedzieć. Ale skoro prosił o spotkanie, to powie mu to w cztery oczy.

-Czy ty wiesz co mówisz?! - ojciec prawie napluł mu twarz, tak ślinił się z wściekłości. - Ta dziwka zrujnowała mnie, wycackała z mojej własnej firmy.
-To nie była twoja firma, ale jej męża.
-Obiecała mi udziały!
-Co ty gadasz - stał się czujny, ojciec wcześniej o tym nie mówił.
-Myślisz, że ciebie pierwszego tak omotała? - zasyczał zgorzkniały starzec. - Myślisz, że przed tobą pierwszym rozłożyła nogi?
Marcus powstrzymał się w ostatniej chwili, żeby nie zdzielić ojca po twarzy.
-Mów co wiesz. Sprzedam te informację i ją zniszczę, tak jak ona zniszczyła mnie.
-Nic ci nie powiem - chciał wyjść, lecz ojciec chwycił go za ramię i zatrzymał. Nie spodziewał się takiej siły u starego. - Zostaw.
-To ty lepiej zostaw tą dziwkę. Widzę, że bardziej ci na niej zależy niż na biednym ojcu.
-Nie jesteś taki biedny jak mówisz. A ja mam prawo do szczęścia.
-Ty niewdzięczny szczeniaku...
Nie spodziewał się ciosu, nie zdążył się zasłonić. Przed oczami stanęły mu gwiazdy, klapnął jak szczeniak na podłogę.
-Zostaw ją. Jeśli nie chcesz mi pomagać, trudno, przeżyję, wymyślę inną zemstę. Ale jeśli jej nie zostawisz możesz uważać się za sierotę, bo nie będę chciał cię znać.
Trzymając się za puchnące z wolna oko, patrzył na ojca zdziwiony. Skąd w tym starcu taka złość? A może to była zazdrość? Może rzeczywiście coś go kiedyś łączyło z Mary? Czy obiecywała mu udziały? Komu mógł wierzyć? Czy mógł ją o to spytać? Nie, nie mógł. Bo musiałby powiedzieć o planie ojca, że został wysłany na przeszpiegi.
Wstał, popatrzył jeszcze na sapiącego i mówiącego coś do siebie starca i wyszedł. Nie wiedząc co ma zrobić ze swoim związkiem z Mary.
Związkiem? Przystanął w ogrodzie zdziwiony. Kiedy zaczął traktować ich romans jak związek?
-Niech to jasna cholera - syknął i wrócił do domu by przyłożyć lód do oka.

-O czym ty mówisz? - zdziwiła się Mary. Nie zastała Marcusa przy jego biurku, zadzwonił na jej komórkę. - Jaką siostrę, nic nie mówiłeś, że masz siostrę.
-Naprawdę mi przykro, ale muszę się nią zająć. Dopilnować, by trafiła do szpitala, i żeby lekarze się nią zajęli.
-Marcus, ale my tu mamy zawrót głowy. Sprawy za trzy dni będą dopięte.
-Spróbuje wrócić za trzy dni. Teraz moja siostra jest ważniejsza, przepraszam Mary.
I się rozłączył.
Mary nie była przyzwyczajona do takiego traktowania, nie wierzyła w historyjkę Marcusa. Coś było zdecydowanie nie tak. Jak mógł ją zostawić w takim momencie. Jak ma bez niego przeżyć trzy dni.
I trzy noce , dodała z jeszcze większym strachem. I zanim zdążyła pomyśleć sięgnęła po telefon.

-Mary? - zdziwił się otwierając drzwi. Po tak natarczywym pukaniu spodziewał się zastać za progiem ojca, ale nie swoją królową.
-Piękna śliwka - powiedziała obojętnie, wchodząc bez zaproszenia do jego małego i zaśmieconego mieszkania. - To gdzie ta twoja siostra.
-Co tu robisz?
-Czy nie potrafisz być ze mną szczery? - zaskoczyła go, gdy zamknął drzwi. - Nie masz żadnej siostry. Pobiłeś się z kimś, cóż zdarza się. Po co kłamałeś?
-Po co przyszłaś?
-Wyczułam w twoim głosie coś dziwnego, coś więcej niż to kłamstwo o siostrze.
-Skąd wiedziałaś gdzie mnie szukać? - wyjrzał przez okno - Nie podałem tego adresu.
-Cóż, znam dobrego detektywa. A teraz mów.
-Co mam ci powiedzieć? - unikał jej władczego spojrzenia, przelotnie zauważył, że była z szarym dresie. O tej godzinie powinna być jeszcze w pracy, w eleganckim żakiecie. Czemu wyszła z biura tak wcześnie? Pokręcił głową.
-Prawdę.
-Nie ma czegoś takiego. Jest tylko punkt widzenia.
-Więc opowiedz mi o swoim punkcie widzenia.
Jej słowa były szeptem, ale nie tym władczym, budzącym strach szeptem. W tym szepcie starała się ukryć własny strach.
Popatrzył na nią uważnie, królowa, która zrezygnowała z posągowej pozy.
Zapragnął jej bardziej niż wcześniej. Przytulić ją, odpędzić jej strach, zapewnić o...
O czym chciał ją zapewnić? Nie potrafił tego powiedzieć nawet w myślach. Przeraziło go to.
-Idź sobie, nie mam ci nic do powiedzenia - chciał wyjść do drugiego pokoju, ale powstrzymały go jej słowa.
-Kłamiesz. Jeśli nie chcesz mnie już widzieć, jeśli zacząłeś się mną brzydzić... po prostu powiedz.
Popatrzył na nią, prawie płakała, odsłoniła się przed nim jak chyba przed nikim innym.
Musiał wybrać, ale jak miał wybierać między zgorzkniałym starcem, a królową... królową jego serca?
Podszedł do niej, nie bojąc się już prawdy. Co ma być to będzie. Ale nie mógł jej dalej ranić. Uniósł jej głowę, miała łzy w oczach, jedna popłynęła po policzku. Otarł ją kciukiem.
W jej spojrzeniu dostrzegł, to co we własnym sercu, nie musiała mu nic mówić. Bała się tego tak samo jak on, ale przyszła tu, ryzykując wielkie cierpienie.
Przygarnął ją i pocałował. Starał się włożyć w ten pocałunek jak najwięcej czułości, żeby przeprosić ją za swoją oschłość, by pokazać, że warto było zaryzykować. Że czuje to samo co ona.
Przylgnęła do niego jak tonący do rzuconego koła ratunkowego. Zaczęła płakać przy każdym pocałunku, scałowywał łzy z jej policzków.
-Już dobrze, wybacz mi, kocham cię - szeptał, nie zdając sobie, że tak łatwo przyszło mu to powiedzieć. Teraz kiedy zaczął nie mógł przestać. - Kocham, moja królowo.
Gdyby mógł zapewniałby ją o swojej miłości całą noc. Cieszył się tym uczuciem jak nastolatek z pierwszej ukochanej.
-Wyjedźmy gdzieś, zniknijmy na kilka dni - zaproponował niespodziewanie, gdy leżeli nadzy, przytuleni.
-Zniknąć? - spytała, prawie słyszał jak myśli o zadaniach zostawionych biurze, o ważnych spotkaniach, na których musi być, nad tym wielkim kontraktem. - Nawet wiem gdzie - dodała po chwili, zaskakując samą siebie. Nie chciała go stracić, jeśli miała go zatrzymać przy sobie, ryzykując stratami w firmie, to niech tak będzie. - Uciekniemy.
-Na trzy dni, wrócisz wypoczęta i dokończymy ważne sprawy. Przecież z pewnością masz kilka dni zaległego urlopu.
-Raczej kilka lat - zaśmieli się.

Wyjechali do domu nad jeziorem, domku Susan i jej męża. Przyjaciółka uściskała Mary przekazując jej klucze.
-Bądź ze sobą szczera. Bądź z nim szczera, opowiedz mu o „grzechach” młodości. - poradziła.
-Ale skąd...? - popatrzyła na nią zdziwiona, Susan wiedziała. No tak, przecież była jej asystentką i przyjaciółką od 10 lat. Musiała znaleźć dokumenty od detektywa, te dotyczące Emanuela.
-Zobaczysz, że ci ulży. Z kimś musisz o tym porozmawiać.
Przytuliła przyjaciółkę przełykając łzy.
-Namieszałaś w moim życiu, zatrudniając Marcusa.
-Mam nadzieję, że wyniknie z tego coś dobrego - wyszeptała Susan wzruszona wylewnością przyjaciółki.

Weszła do domu po ostatnią walizkę. Przed wyjściem przejrzała pocztę. Między reklamami i rachunkami znalazła niebieską kopertę bez nazwiska nadawcy. Koperta była cienka, zawierała może dwie strony. Mary wiedziała od kogo jest list, ale przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć co zleciła prywatnemu detektywowi.
-Och - przypomniała sobie z lekkim rumieńcem wstydu - to o Marcusie.
W tej chwili nie czuła potrzeby otwierania koperty. Wręcz czuła się głupio, że kazała sprawdzić swojego kochanka. Druga myśl kazała jej się bać treści niebieskiej koperty.
Na dole ktoś zatrąbił zniecierpliwiony.
Mary wzruszyła ramionami i rzuciła niebieską kopertę na rachunki. Złapała walizkę i wybiegła z mieszkania. Teraz nie chciała poznawać sekretów Marca. Przed nimi trzy dni, pod czas których będą mieli czas i okazję, by dzielić się sekretami.

W drodze, gdy prowadził samochód, opowiadała mu z zachwytem o domku nad jeziorem. O sosnowym lesie, słonecznej polanie i wspaniałej ciszy.
Gdy wysiedli z samochodu jego oczom ukazał się niewielki domek z grubo ciosanych belek. Świergot ptaków był kojący po szumie ulicznym. Zapach świerkowych igieł, mchu i czystego powietrza wprawiał w zdumienie, że ludzie nie duszą się od miejskiego smogu.
Zachodzące za jeziorem słońce krwistą czerwienią obiecywało piękną pogodę nazajutrz.

-Wyglądasz jakbyś myślała o czymś poważnym - zażartował pochwyciwszy jej posępne spojrzenie. Wspólnie szykowali lekką kolację.
-Bo myślę… - zaczęła i urwała z ciężkim westchnieniem.
-Nie martw się, zdążysz wrócić na to wielkie spotkanie. Do tego czasu dadzą sobie bez ciebie radę, przecież nie są dziećmi.
-Tak wiem, ale nie potrafię przestać się martwić - wzruszyła ramionami, nie wyjaśniając, że nawet nie pomyślała o interesach.
-Nie myśl o tym, jesteś na urlopie - przytulił ją patrząc w oczy. Uśmiechnęła się, ale widział, że nie przestała się czymś martwić, czymś zupełnie innym. - Chodź, zjemy na ganku - wziął ją za rękę, do drugiej biorąc talerz z kanapkami.
-Chyba będę musiał zacząć zgadywać - odezwał się, gdy w milczeniu po kolacji sączyli wino. Oderwała zamyślony wzrok od gwiazd i spojrzała na niego trochę nieprzytomnie. - Czy mam zgadywać o czym myślisz? - powtórzył lekkim tonem, by nie pomyślała, że próbuje coś z niej wyciągnąć.
-Nie udałoby ci się - zaśmiała się cicho.
-Chcesz o tym pogadać? - przytaknęła, a w jej rozbieganym spojrzeniu dostrzegł lęk. - Nie musisz jeśli nie chcesz - zapewnił widząc, że toczy wewnętrzną walkę. - Może zamiast tego porozmawiamy o czymś nieistotnym? Na przykład o mnie?
Uśmiechnęła się rozbrojona.
-Dla mnie jesteś kimś istotnym… - zaczęła prawie szeptem. - Tyle chciałabym ci powiedzieć, ale nie wiem od czego zacząć.
-Dobrze mi z tobą - powiedział, gdy milczała dłuższą chwilę.
-Mnie z tobą też jest dobrze. Aż się boję, że nie będę wiedziała co z sobą zrobić kiedy to się już kończy.
-Kiedy? - zaśmiał się. - Chyba chciałaś powiedzieć: jeśli? Jeśli to się kiedyś skończy - dodał z naciskiem.
Popatrzyła na niego ze smutkiem w oczach.
-To się skończy, Marc. Dzieli nas różnica wieku…
Sapnął nerwowo i chciał wstać, ale chwyciła go za rękę.
-Mam 49 lat, jestem prawie stara. Ty jesteś jeszcze młody, możesz założyć rodzinę, mieć dzieci…
-Przestań - sapnął gniewnie, ale uspokoił się widząc ogrom bólu i strachu w jej obliczu. - Nie obchodzą mnie inne kobiety, dziecko można adoptować. Przestań myśleć, że chcę cię rzucić. Przecież dopiero co wczoraj zapewniałem cię, że cię kocham… - przerwał starając się uspokoić.
-Pamiętam, ale…
-Do cholery, przecież nie musimy planować reszty życia, tylko dlatego, że nam jest ze sobą dobrze. Po co zastanawiać się nad motywami i uczuciami? Jest dobrze - chwycił ją za obie ręce. - Jest nam dobrze. Ok.? Nie myślmy, nie planujmy. A już na pewno nie myślmy o rozstaniu. Dobrze?
Pokiwała głową wzruszona jego słowami, jego uczuciami kryjącymi się za tym gniewem. Starała się nie brać dosłownie jego wyznań miłości. Była na tyle doświadczona, by wiedzieć, że jeśli ktoś mówi „kocham cię” nie koniecznie ma na myśli dozgonną, zapierającą dech w piersiach miłość. Może to oznaczać zwykłe pożądanie, zauroczenie lub zoilowe zadłużenie. Wielokrotnie słyszała historie o ludziach wyznających miłość co tydzień innej osobie.
Teraz jednak zaczynała wierzyć, że Marca uczucia to coś więcej niż pożądanie. Ale miał rację, po co to analizować?
-Nie będę więc mówić ci, że masz prawo odejść gdy się naprawdę zakochasz - rzuciła żartobliwym tonem.
Uśmiechnął się lekko i ścisnął czule jej dłonie.
-Nawet się nie waż mówić mi coś takiego.

Rano zbudził go wzburzony głos Mary. Była w kuchni i z kimś rozmawiała. Przez telefon, który miała zostawić w domu.
-Czy wy naprawdę nie rozumiecie, że takie sprawy, to nie powód, by mi przeszkadzać? - starała się nie krzyczeć, gdy wszedł półnagi do kuchni w pierwszej chwili go nie dostrzegła. Słuchała swego rozmówcy sapiąc z wściekłości. - Te papiery zabrał Timoty w zeszłym tygodniu. Jeśli kazał ci do mnie dzwonić, by o nie pytać, to albo jest sklerotykiem i straci pracę, albo chce mi zepsuć urlop, za co straci premię. Powtórz mu to łaskawie i każdemu, kto będzie chciał dzwonić do mnie z takimi bredniami. Czy to jasne? - zakończyła swym groźnym, cichym głosem.
-Nawet nie będę pytać po co wzięłaś komórkę.
-Mieli mi głupotami nie zawracać głowy - westchnęła i wrzuciła telefon do torebki, choć przez chwilę miała ochotę upuścić go „niechcący” do zlewu z moczącymi się naczyniami. Ręką natrafiła na książkę, wyciągnęła ją.
-Zastanawiałam się kiedy opowiedzieć ci o tym. Ale na to chyba nigdy nie będzie odpowiedniego momentu.
-Mary… - powstrzymał ją przed otwarciem książki, poznawał tą książkę. -Nie musisz mi zdradzać swoich sekretów…
-Ale ja chcę. Chcę to komuś w końcu powiedzieć. Chcę to powiedzieć tobie - otworzyła książkę i wyciągnęła zalaminowane zdjęcie przystojnego żołnierza. - To Emanuel…
Markusowie przebiegły przez głowę różne myśli. Gniew i zazdrość, gdy był pewny, że ten Emanuel, wyglądający na jego rówieśnika, był jej kochankiem. Stąd jej przekonanie, że ich romans jest skazany na porażkę?
-Mój syn - dokończyła, a Marc poczuł się strasznie głupio, odchrząknął.
-Syn? - spytał z ulgą. - Masz syna? - uśmiechnął się.
-Miałam syna. Urodziłam go mając 15 lat. Był owocem parapetówki, ojcem był starszy chłopak z mojej szkoły, w którym się strasznie zakochałam. Gdy mnie zaliczył więcej na mnie nie spojrzał. Nic mu nie powiedziałam, znienawidziłam go, znienawidziłam dziecko, które nosiłam pod sercem. Rodzice zabrali mnie ze szkoły, przeprowadziliśmy się. Za ich namową oddałam syna zaraz po porodzie. Nawet na niego nie spojrzałam, tak go nienawidziłam.
-Mary - szepnął czule ocierając jej z policzków łzy. -Mary - przytulił ją.
-Nie, muszę to ci powiedzieć - otarła zniecierpliwionym ruchem łzy. - Wiele lat udało mi się o nim nie myśleć, o dziecku, które nie zasługiwało na moją nienawiść. Dopiero, gdy wyszłam za mąż, kiedy okazało się, że nie możemy mieć dzieci, bo Greg był bezpłodny… dopiero wtedy zaczęłam żałować. Zaczęłam siebie nienawidzić. I zaczęłam za nim tęsknić…
-Kochanie - przygarnął ją, prawie zmuszając by oparła mu czoło na ramieniu, by na chwilę przestała mówić, a dała ujście dławionym łzom.
-Rozumiem, że go odnalazłaś? - spytał patrząc na zdjęcie Emanuela, gdy Mary wycierała twarz i jego ramię z łez. - Co powiedział, gdy się spotkaliście?
Mary znieruchomiała, popatrzył na nią czule.
-On nic nie wie?
-Jaki byłby w tym sens? Adoptowani rodzice są do niego nawet podobni. Po co miałabym niszczyć jego przekonanie, że to jego prawdziwi rodzice?
-Przystojny - uśmiechnął się do Mary - ma twoje oczy.
Przez resztę dnia rozmawiali o Emanuelu. A raczej Mary mówiła, a Marc słuchał. Że wyobrażała sobie bo by było, gdyby ojciec Emanuela ją kochał i razem wychowywaliby dziecko. Lub gdyby, to ona chociaż kochała to dziecko, nie dała się rodzicom namówić na jego oddanie.
-Cały czas gdybasz, bo było gdybyś coś kiedyś inaczej zrobiła - odezwał się po obiedzie. - A może czas najwyższy pomyśleć o przyszłości? Emanuel jest już dorosły, już zna prawdę o świętym Mikołaju. Najwyższy czas, by poznał prawdę o tobie.
-To nie ma sensu - popatrzyła na niego przeciągle. - Niby co bym mu miała powiedzieć? Witaj, jestem twoją biologiczną matką. Byłam młoda i cię nienawidziłam, dlatego cię porzuciłam?
-Nie porzuciłaś go - przerwał jej twardo. - Nie zostawiłaś go w kartonie na śmietniku. Urodziłaś w szpitalu, podpisałaś zrzeczenie się praw rodzicielskich dając mu szansę na szybką adopcję. Byłaś za młoda, by być matką. Miałaś prawo czuć, to co czułaś, nawet nienawiść. Ale nie mściłaś się na nim, nie usunęłaś, nie dążyłaś do poronienia? - spytał, gdyż nie opowiadała o ciąży i swoich w tym czasie uczuciach.
-Przeszło mi to przez myśl, ale nigdy nie … - pokręciła głową.
-Więc widzisz, urodziłaś go i oddałaś. Nienawidziłaś, ale nie zabiłaś. Przestań żałować, może miał dobre życie, kochających rodziców? Może wie, że był adoptowany? Może chciałby cię poznać?
Uśmiechnęła się do Marca. Cokolwiek przyniesie przyszłość, ten dzień, w którym kamień spadł jej z serca, w którym Marc okazał się wyrozumiałym i okazującym wsparcie mężczyzną, ten dzień dał jej nadzieję, że ich romans, to coś więcej. Coś czego nie trzeba analizować, coś co ma szansę przetrwać.

Tuląc Mary w nocy po namiętnych i czułych chwilach uniesienia, Marcus czuł ogromne wyrzuty sumienia. Ona wyznała mu swój największy sekret, otworzyła swe serce, podzieliła się lękami i nadziejami, a on milczał na temat swoich pierwotnych motywów. Wstając rano tego dnia miał zamiar jej o wszystkim opowiedzieć. Jednak, gdy zaczęła mówić o Emanuelu nie miał serca zmieniać tematu rozmowy. A ona ogromnie potrzebowała się wygadać. Ponad trzydzieści lat nie miała z kim o tym porozmawiać. Trzydzieści lat dręczyła się wyrzutami sumienia. Nie mógł więc wyskoczyć ze swoim sekretem: wiesz, skoro mowa o wyrzutach sumienia …
Westchnął przygnębiony. Mary poruszyła się leniwie przez sen. Podjął więc decyzję.

-Jak to zwalniasz się? - popatrzyła na niego niedowierzając, gdy oznajmił jej to przy śniadaniu. - Raczysz żartować? - spytała swym władczym, nie znoszącym sprzeciwu szeptem. Uśmiechnął się choć wcale nie było mu do śmiechu.
-Po zakończeniu tej sprawy przeszkolę kogoś, by ci tymczasowo pomagał, aż znajdziesz kogoś na stałe.
-Ale dlaczego? Czyżbyś znów musiał odwieźć siostrę do szpitala? - spytała gniewnie. Przeląkł się. Skoro wciąż gniewała się za tamto kłamstwo, to jak zareaguje na to co chciał jej właśnie powiedzieć? Już otwierał usta, by ulżyć swemu sumieniu, gdy zadzwonił telefon Mary. Siedziała jednak i patrzyła na niego z wyczekiwaniem, widząc, że z westchnieniem zrezygnował z wyjaśnień.
-Odbierz - odchrząknął, gdyż zaschło mu w gardle - może tym razem, to coś naprawdę ważnego.
-Marc… - zaczęła, ale on wstał i wyszedł na ganek. Jego chęć wyznań, bo czuła, że chciał jej coś wyznać, ta chęć minęła. Na jego obliczu dostrzegła za to strach.
Niechętnie wygrzebała z dna torebki nie cichnący telefon.
-Musimy wracać już dzisiaj - oznajmiła ponuro, odnajdując go nad brzegiem jeziora. Przygarnął ją gwałtownie i łapczywie zaczął całować. Był zachłanny w swej namiętności. Ułożył ją na trawie obsypując pocałunkami, rozgrzewając pieszczotami. W pierwszej chwili chciała mu przerwać, widząc w jego oczach udrękę, chcąc porozmawiać, wiedząc, że rozmowa pomoże, tak jak pomogła jej. Lecz zaraz zrezygnowała z protestów porwana wirem namiętności.
-Boże, jakbym chciał, byś zaszła w ciążę - wyszeptał w chwili największego uniesienia. Prawie go nie słyszała, nie docierał do niej sens jego słów, zalewała ją jedna po drugiej fala rozkoszy.
-Musimy wracać - wyszeptał, gdy wciąż złączeni oddychali ciężko. - Mówiłaś, że musimy już wracać - dodał wychodząc z niej niechętnie, czując, że za chwilę nie mógłby się wycofać, pragnął dalej się z nią kochać. Ale musieli wracać.
Okazało się, że ludzie, z którymi mieli następnego dnia podpisywać dokumenty przenieśli spotkanie z 17stej na 10tą rano. Musieli przygotować się do tego spotkania.

Wpadli do biura z bagażami w samochodzie. Było wiele spraw wymagających bezpośredniej akceptacji Mary. Ludzie w firmie dobrze sobie radzili w czasie jej nieobecności, i gdyby spotkanie nie zostało przeniesione, to zdążyliby większość dokumentów przygotować na jej jutrzejszy powrót. Jednak teraz, pod presją czasu ludzie zaczęli się mylić, trzeba było wiele rzeczy poprawić lub zrobić na nowo.
Wróciła do domu późnym wieczorem, prawie nocą. Marcus wrócił do siebie, choć miał ochotę zostać u niej. Musieli się jednak wyspać przed jutrzejszym dniem. Nie miała nawet siły spytać go o powód wypowiedzenia, które w między czasie położył jej na biurku.

Stary człowiek uśmiechnął się odkładając słuchawkę. Jego drobny informator doniósł mu, że Mary Denoris wróciła ze swoim kochankiem, że w biurach na najwyższym piętrze wrze jak w ulu. Że mówi się o ważnym spotkaniu o 10tej rano. Niestety jego informator nie miał dostępu do żadnych dokumentów związanych z tą wielką sprawą. W przeciwieństwie do jego krnąbrnego syna, który nie odbierał jego telefonów. On miał dostęp z pierwszej ręki, lecz postanowił być lojalny wobec swojej suki. Zemści się też na nim. Teraz wiedział kiedy uderzyć. Sposób zemsty wprawdzie nie mógł oprzeć na sprawach firmy, trudno, sprawy osobiste również mogą mu posłużyć.
Ogolił się rano starannie, planując dokładnie swoje krótki, skąpe lecz wiele dające do myślenia przemówienie. Nie mógł doczekać się widoku jej twarzy. Trzeba tylko było odciągnąć Markusa z firmy, żeby ten od razu nie zepsuł całego misternego efektu. Tu posłużył się swoim przyjacielem z zachodniej dzielnicy. Ze szpitala leżącego prawie po drugiej stronie miasta. Marcus mógł się na niego gniewać, mógł go unikać, ale na pewno zareaguje na informację o jego zawale serca i krytycznym stanie. Popędzi do odległego szpitala dając starcowi wolne miejsce do popisu.

-Ktoś czeka w pani biurze, pani Denoris - młoda rudowłosa dziewczyna siedziała przy biurku Markusa. - Mówi, że jest pani starym przyjacielem. Upewniłam się, że na biurku nie ma ważnych dokumentów. Zamknęłam wszystkie szuflady i zablokowałam dostęp do komputera - dodała szybko widząc rodzącą się u pani Denoris wściekłość.
-Dobrze - pochwaliła ją. - Ale gdzie Marcus?
-Musiał jechać do szpitala, podobno jego ojciec umiera…
-Ojciec? A już myślałam, że siostra. - powiedziała do siebie z przekąsem. - Trudno, musimy sobie radzić z tym co mamy - przyjrzała się jej strojowi nieprzychylnym wzrokiem.
-Proszę wybaczyć mój zaplamiony kostium, ale Marc - Mary zgrzytnęła zębami słysząc z jakim uczuciem rudowłosa wymawia to imię - wyciągnął mnie prawie siłą z księgowości. Przez niego polałam się kawą. Prosił, bym go zastąpiła do czasu jego powrotu.
-Co wiesz o sprawie?
-Nic, prawie nic, mam do przepisania to co pani podyktowała Markusowi - pokazała jego duży notatnik. - Piszę szybko - dodała czując, że traci resztki pewności siebie.
-Więc zabieraj się do pracy. Chcę po dziesięć kopii tych dokumentów. I nie pozwól nikomu do nich zajrzeć. Rozumiesz?
Rudowłosa pokiwała gorliwie głową.
-A teraz sprawdzę, który stary przyjaciel postanowił się dziś objawić - ruszyła do biura myśląc o Marcusie. Co go łączyło z tą młodą kobietą? Dlaczego czuła się tak okropnie na myśl, że mogło ich coś łączyć? Coś platonicznego mogącego się jednak przerodzić w coś innego. Odpędziła od siebie te myśli, później będzie czas na wyjaśnianie tych zagadek. Teraz czekał na nią ktoś podający się za przyjaciela.
Stanęła jak wryta w otwartych drzwiach swojego biura. W środku czekał na nią nie przyjaciel, ale stary wróg, który był kiedyś przyjacielem. Ubrany w stary garnitur, który pamiętał lepsze czasy. Ogolony i starannie uczesany, lecz jego twarz znaczyły zmarszczki i ślady zaniedbania.
-Steven Bredshot - powiedziała, prawie wysyczała, w tonie powitania.
-Lepiej wejdź i zamknij drzwi, bo chyba nie chcesz by ktoś usłyszał, to co mam ci do powiedzenia - udawał nonszalancję, w kącikach oczu i ust czaił się okrutny uśmiech.
Zrobiła to co radził, w milczeniu minęła go i usiadła za biurkiem.
-Mów i odejdź, jestem zajęta - oznajmiła władczym tonem.
-Tak, wiem, słyszałem - usiadł rozpinając garnitur, guzik prosił się o doszycie. - Wiele ostatnio o tobie słyszę. Ale to co dowiedziałem się wczoraj - udał niedowierzanie i okrutną satysfakcję. Popatrzyła na niego czujnie. - Święta i uczciwa Mary Denoris, kto by pomyślał, że taka osoba skrywa taki sekret.
-O czym ty do cholery mówisz? - zacisnęła ręce na poręczach fotela, czuł, że trafił w dziesiątkę.
-Dobrze wiesz o czym, moja słodka Mary. Okazuje się, że jednak masz słabości, a ja, tak jak ci obiecałem lata temu znalazłem tą słabość i ją wykorzystam.
Niedowierzanie zajęło miejsce przerażenia w jej oczach.
-Nie wiem o czym mówisz - prawie wyszeptała, kiedyś podziwiał to jej opanowanie.
-Wiesz, bardzo dobrze wiesz. Zniszczę cię i twoją firmę, tak jak ty zniszczyłaś mnie - podniósł rękę nie dając jej dojść do słowa. Fakt, że powstrzymał ją ten gest dała mu niezmierną satysfakcję - Zniszczyłaś mnie. Obiecałaś udziały, dostałaś co chciałaś, czyli moją darmową pracę i zostawiłaś z niczym.
-Dostałeś pensję - zaprotestowała.
-Obiecałaś mi udziały! - wrzasnął unosząc się z fotela, sapnął i uspokoił się. - Masz ostatnią szansę. Daj to co obiecałaś…
-Nigdy - wysyczała.
Uśmiechnął się.
-Więc jutro poczytasz sobie w gazecie, to o czym nie chcesz by się świat dowiedział. Wszyscy poznają o tobie prawdę. I wierz mi, po czymś takim stracisz wszystko.
Mary wstała z trudem nad sobą panując. Podobał mu się strach w jej oczach, strach ten jednak znikał, zastąpiony podejrzeniami, że Steven blefuje. Czas więc na rozegranie ostatniej karty, tej z rękawa.
-Cóż, jak wolisz - zapiął garnitur uważając by nie urwać guzika. - Poczekaj kilka dni to się sama przekonasz. Mój syn poda mi dziś więcej szczegółów.
Zaczął się powoli odwracać do drzwi, wyczekując jej reakcji.
-Syn? - szepnęła prawie bez tchu.
Odwrócił się do niej z udawanym zaskoczeniem.
-No tak. Przecież nie wiesz - zaśmiał się, ciesząc się z rodzącego się w jej oczach zrozumienia. - Marcus jest moim synem. Kazałem mu podać nazwisko matki, żebyś niczego nie podejrzewała.
Mary opadła blada na siedzenie, patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, oddychała z trudem. Był szczęśliwy, ale pragnąc ją jeszcze bardziej pognębić mówił dalej.
-Tak, kochany chłopak z tego Markusa. Musiałem mu dwa dni temu przylać, bo chciał cię zostawić, kazałem mu ciągnąć ten wasz romasik. I opłaciło się. Wyjechaliście i w końcu mu się zwierzyłaś - z okrutnym uśmiechem obserwował jak po bladych policzkach płyną ciężkie łzy, jak rozmazuje makijaż ścierając je szybkim ruchem. Wyglądała żałośnie, na pokonaną, zdradzoną. Wreszcie doczekał się tego widoku.
-Jesteś pewna, że nie chcesz zamknąć mi ust? Wystarczy, że dasz mi wszystkie swoje udziały, a nikt się o niczym nie dowie.
-Prędzej skoczę z okna - wysyczała wstając i patrząc na niego z uniesioną brodą. - Wynoś się.
Popatrzył z nadzieją na okna.
-A więc czekam na ciebie na dole - rzucił z satysfakcją wychodząc.

Mary opadła bez sił na fotel, gdy za starcem zamknęły się drzwi. Z początku myślała, że blefuje, że nic nie wie. Jednak jego wyznanie, że Marcus jest jego synem zburzyło jej poczucie pewności. Dopiero teraz dostrzegła u swojego kochanka rysy twarzy Bredshota, bez wątpienia byli rodziną. Lecz jego twierdzenie, że kazał Markusowi zostać jej kochankiem, że podbił mu oko, bo Marcus chciał ją zostawić, złamało jej serce. Nie chciała w to wierzyć, lecz okrutne słowa złamały ją całkowicie. Straciła chęć do życia, do pracy, do czegokolwiek. Marcus ją wykorzystał, by zdobyć sekret o Emanuelu. Zdradził ojcu te informację prawie zaraz po ich powrocie. Tak mu było spieszno, by ją zniszczyć. Marcus, bezmyślne narzędzie zemsty starego wroga. Wroga, który był kiedyś przyjacielem.
Z ponurych myśli wyrwało ją pukanie do drzwi. Twarz miała zalaną łzami. Nie miała siły się odezwać. Chciała przestać myśleć, przestać czuć.
-Pani Denoris? - rudowłosa dziewczyna zajrzała ze strachem. - Za pół godziny spotkanie… - zamilkła widząc w jak fatalnym jest stanie szefowa. Zamknęła za sobą drzwi i podeszła do płaczącej kobiety. - Proszę wziąć się w garść, pani Denoris - poprosiła przestraszona. - Czy ktoś umarł? - spytała próbując odgadnąć powód smutku, Mary powoli pokręciła głową. - Zachorował? - zgadywała dalej, kolejne zaprzeczenie. - Więc proszę to na chwilę odłożyć na bok. To spotkanie podobno jest bardzo ważne dla firmy, dla przyszłości pracowników. Później będzie miała pani czas zająć się prywatnymi sprawami.
Mary popatrzyła zaskoczona na tą zalęknioną dziewczynę, potrząsającą nią prawie dosłownie, każącą wstać i zabrać się do pracy.
-Pół godziny? - spytała Mary, rudowłosa przytaknęła. - Więc będę gotowa za pół godziny - podniosła się, dziewczyna szybko zeszła jej z drogi. - A ty? - przyjrzała się jej, dziewczyna zmieniła strój, jakby miała w szafce zapasowy kostium.
-Ewa - przedstawiła się widząc na twarzy starszej kobiety nieme pytanie. Rozmazany makijaż i zaczerwienione oczy zdradzały jej prawdziwy wiek, dodając jej nawet kilka lat.
-Ewo, będziesz gotowa? - rudowłosa przytaknęła gorliwie. - Proszę nie mów nikomu… - zaczęła.
-Ani słowa, obiecuję - zapewniła szybko i wybiegła dokończyć swoją pracę.
Mary w dziesięć minut doprowadziła się do porządku. Pozostały czas poświęciła na pozbycie się Marcusa z firmy. Usunięcie go z serca nie było niestety tak łatwe.

Wracał z duszą na ramieniu. W szpitalu okazało się, że ktoś pomylił nazwiska, że to nie jego ojciec miał zawał. Miał fatalne przeczucia, że ktoś, a raczej jego ojciec chciał odciągnąć jego uwagę. Całą drogę powrotną próbował dodzwonić się do Mary, uprzedzić, że się spóźni, ale nie odbierała. Potem już się nie dodzwonił, wyłączyła telefon. Telefonu na jego biurku nikt nie odbierał. Złe przeczucia potwierdziły się, gdy portier oznajmił, że jego karta dostępu została anulowana. Miał zakaz wstępu nawet jako gość. Mógł wrócić wieczorem i pod nadzorem ochrony zabrać z biurka rzeczy osobiste. Miał ochotę nawyzywać portiera, ale powstrzymał się dostrzegając dodatkowego ochroniarza stojącego w pobliżu.
-Co zrobiłeś? - spytał, gdy ojciec odebrał telefon. - Co do cholery zrobiłeś? Mary wyłączyła telefon, zakazała mi wstępu do firmy.
-Co ja zrobiłem? Ja? - udawał niewinność - Zastanów się co ty - podkreślił to słowo - zrobiłeś.
-Ty wredny sukinsynie - zaczął go zwymyślać i bluźnić przez kilka minut, na co jego ojciec śmiał się po drugiej stronie. - Nienawidzę cię. Oby cię piekło pochłonęło - zakończył w bezsilnej złości.
Ojciec go wykorzystał. Wykorzystał nawet, to że nie chciał mu pomagać. Nagadał Mary niejasne uwagi sugerując, że wie więcej niż w rzeczywistości. Gdyby chociaż Mary odebrała jego telefon, gdyby wpuściła go do firmy, to by jej wyjaśnił, że nic ojcu nie zdradził, że jej sekret jest bezpieczny. Jednak ona się odcięła, uwierzyła staremu człowiekowi, zrezygnowała z tego co było między nimi, nie dając mu żadnych szans. Nie mógł tego tak zostawić, ale wiedział, że zmuszanie jej do czegokolwiek będzie błędem. Został mu jedyny sposób, aby się usprawiedliwić.

Mimo fatalnego nastroju, a może właśnie dzięki ponurej twarzy, Mary udało się zyskać nieco więcej niż było już wynegocjowane. Bali się, że za tą miną kryje się chęć wycofania z umowy. Z tym większą niechęcią wydała oświadczenie na spotkaniu akcjonariuszy z zarządem. Przekazała im dobre nowiny, że przyszłość firmy i pracowników jest zabezpieczona na kolejne dziesięć lat.
-Jest to najdogodniejszy moment, by wprowadzić w życie moje osobiste plany - kilka osób podniosło z niedowierzaniem brwi, dodała więc szybko. - Czas bym przeszła na wcześniejszą emeryturę. Odnosząc taki sukces, jak dzisiejszy kontrakt, mogę z czystym sumieniem usunąć się w cień. Nadal będę miała pięćdziesiąt jeden procent udziałów i decydujący głos w zarządzie. Lecz dzisiejszy dzień jest moim ostatnim na stanowisku prezesa. Dziękuję za waszą współpracę i zaufanie.
Ci co myśleli, że powie coś o Marcusie teraz prawie dosłownie zbierali szczęki z podłogi. Uściskała wszystkim po kolei dłonie, słuchając komplementów i życzeń szczęścia. Wszyscy byli zdziwieni, ale nikt nie protestował. Nikt jeszcze nie pytał czy wyznaczyła swojego następcę. Prawdę mówiąc nikogo nie potrafiłaby wskazać i właściwie było jej to obojętne. Chciała chronić firmę przed skandalem jaki wybuchnie, gdy Steven Bredshot upubliczni jej sekret. Jako prezes zaszkodziłaby nowej umowie, i wszystkim pracownikom. Ale jako były prezes wzbudzi tylko niezdrowe zainteresowanie.
Wracając do domu czuła ulgę. Odniosła sukces. Przez te wszystkie lata dźwignęła firmę niemal dosłownie z popiołów, rozbudowała ją i umocniła na światowym rynku. Nawet gdyby rzeczywiście planowała wcześniejszą emeryturę nie mogła by sobie wymarzyć lepszego momentu. Nie chciała teraz myśleć o tym co będzie robić dalej. Teraz wracały do niej uczucia związane ze zdradą Markusa. Jak to się stało, że ten młody człowiek tak zawrócił jej w głowie? Czy planował sobie, że ją rozkocha w sobie, wyciągnie wszystkie sekrety? A może razem z ojcem planowali przejąć firmę? Dlaczego więc zrezygnowali? Dlaczego poprzestali na tym jednym sekrecie? I przede wszystkim w jaki sposób Marcus udawał to wszystko co robili razem? Skoro chciał ją zostawić, przed czym podobno powstrzymał go ojciec, musiał więc mieć dość udawania, że ją pragnie. I w jaki sposób udawał porządanie? Na pewno nie używa niebieskich pigułek. Jej mąż używał, więc znała efekty ich działania. Marcus nie wykazywał tych objawów. Aż trudno jej było teraz uwierzyć, w świetle jego zdrady, że mógł udawać fizyczne pożądanie. I to jego zachowanie nad brzegiem jeziora. Chciał jej coś wtedy powiedzieć, lecz coś go przed tym powstrzymało. Wybrał więc okazanie swych uczuć. Zrobiło się jej gorąco na wspomnienie ich zbliżenia, na trawie, nad brzegiem jeziora. Był czuły, namiętny i zachłanny. Jak człowiek, który wie, że będzie głodował i pragnie najeść się do syta. Nie rozumiała tej sprzeczności. Tego, że bez wahania ją zdradził. Wyjawił ojcu sekret o Emanuelu.
Emanuel. Westchnęła, nie może pozwolić, by dowiedział się wszystkiego z gazet. Ale po chwili uspokoiła się. Przecież nie podała Marcusowi nazwiska przybranych rodziców, ani w którym kraju mieszkają. To, że był w Amerykańskiej armii wprowadzało w błąd. Miała czas, by zastanowić się nad kontaktem z synem.

-Był tu pani przyjaciel, Marcus - odezwał się portier w kamienicy. Stanęła patrząc z przestrachem na windę. Zapomniała uprzedzić zarząd kamienicy, że Marcus ma tu zakaz wstępu. Czyżby czekał teraz, jak zwykle w jej mieszkaniu? - Zostawił list.
Podał jej białą kopertę. Odetchnęła z ulgą, ale była też trochę zawiedziona, sama nie wiedziała czemu.
Dopiero rano sięgnęła do sterty poczty, do której dorzuciła kopertę Markusa. Nie miała nic innego do roboty, po za czekaniem na poranną prasę, którą zamówiła na 10tą. Zwlekała z otwarciem koperty. Posegregowała pocztę według daty stempla, przeczytała uważniej niż zwykle każdy rachunek zastanawiając się jak pod względem wydatków zmieni się teraz jej życie. Dumała przez chwilę nad tym co by teraz chciała robić. Bo mimo zgnębienia nie miała zamiaru siedzieć w domu. Może czas pomyśleć o porzuconych, w wirze pracy, pasjach? Uwielbiała tańczyć. Uświadomiła sobie, że zastanawia się, czy Marcus lubi tańczyć. Co za niedorzeczne myśli!
Niebieska koperta. Zupełnie o niej zapomniała. Czytając raport detektywa, na temat skróconego życiorysu, bez żadnych nowości, po za prawdziwym nazwiskiem, zastanawiała się, co by było gdyby wtedy ją otworzyła. Z pewnością nigdzie by nie wyjechała z tym zdrajcą.
Na końcu był list od Marcusa. Odłożyła kopertę nie zaglądając do środka.
W porannej prasie rozpisywali się tylko na temat jej rezygnacji z posady prezesa. Ani słowa o Emanuelu. Dobrze, a więc zdążyła uchronić firmę przed osobistym skandalem. Gdy przez kolejne trzy dni ciągle tylko pisano o jej dorobku życiowym, o ostatnim sukcesie i roztrząsaniem jej romansu z Marcusem, widać nikt nie doniósł prasie, że się rozstali, zaczęła się denerwować. Czuła nad sobą miecz Damoklesa, nie chciałaby spadł w najmniej spodziewanym momencie. Fakt, że jeszcze nie spadł był wielce niepokojący.
Spojrzała na białą kopertę ze swoim imieniem. Może tam znajdzie jakieś odpowiedzi?
Poczekała jeszcze dwa dni, i gdy nadal nie pisano o jej porzuconym dziecku rozerwała kopertę.
Chciałbym napisać „Najdroższa Mary”, lecz wiem, że nie jesteś teraz w nastroju słuchać czy czytać o moich zapewnieniach miłości.
Piszę, bo jasno mi dałaś do zrozumienia, że nie chcesz mnie widzieć.
Żałuję tylko, że sam Ci nie powiedziałem, że jestem synem swojego ojca. Tam nad jeziorem Ty byłaś ważniejsza. Ty i twój smutek.
Zawsze byłem z Tobą szczery, po za jednym faktem. Tym i to o „siostrze”, ale to kłamstwo szybko przejrzałaś.
Żałuję, że nie miałem odwagi wyznać Ci prawdę. Żałuję, bo dzięki temu memu ojcu udało się zranić Cię tak jak planował przez lata. Nigdy mi nie wyznał, czemu chciał się zemścić. Zatrudniłem się w Twojej firmie na jego życzenie. Dopóki Cię nie poznałem nie widziałem nic złego w szpiegowaniu. Potem zmieniłem zdanie. Ojciec mnie naciskał, żebym wyniósł jakieś ważne dokumenty. Lub żebym coś mu o Tobie powiedział. Zaprotestowałem. Wycofałem się z jego planów. Dlatego oberwałem.
Masz prawo mi nie wierzyć. Ja bym nie uwierzył. Cokolwiek jednak ten starzec Ci powiedział, kłamał. Nic mu o Tobie nie mówiłem. Nie zdradziłem żadnego sekretu. Najbliższe dni to udowodnią, bo mógł Ci zagrozić skandalem. Zobaczysz, że nie będzie żadnego skandalu. Żadnego z mojej winy. Bo obawiam się, że może coś, na poparcie gróźb jakie z pewnością usłyszałaś, wymyślić jakiś sekret. Poważne gazety mu jednak z pewnością nie uwierzą. Musiałby to udowodnić. Brukowców możesz się nie obawiać, w ich brednie nikt nie wierzy.
Na koniec, mam nadzieję, że to nie konie. Błagam daj mi znać kiedy będziesz chciała ze mną o tym porozmawiać. Kiedy uwierzysz mnie, nie temu starcowi.
Twój Marcus


Westchnęła rozdarta i niepewna. Nawet w liście Marcus nie wspomniał o Emanuelu. Mógł się obawiać, że wpadnie w niepowołane ręce. Czyżby naprawdę chronił jej sekret? Już nie wiedziała w co ma wierzyć. Przewidział, że nie będzie skandalu. Żałował, że nie wyznał prawdy. Ale gdyby powiedział, wtedy nad jeziorem? Albo wcześniej? Co by to zmieniło? Raczej skróciłoby to chwile radości, przyspieszyło rozstanie. Miał prawo się bać wyznania tej prawdy. Uświadomiła sobie, że zaczyna go tłumaczyć, że zaczyna go rozumieć. Ale co jest prawdą? Czy tylko o ojcu i nazwisku skłamał?
Sięgnęła po telefon i wybrała jego numer, ale po pierwszym sygnale odłożyła słuchawkę. Co mu chciała powiedzieć? Nie miała pojęcia. Potrzebowała kogoś, by ogarnął ten mętlik w jej głowie. Jakoś dziwnie naturalne wydało się, że Marcus jest odpowiednią do tego osobą. Dziwne.

Obudził ją nieprzerwany dzwonek do drzwi. Jakby ktoś wcisnął i nie puszczał przycisku. Spojrzała na zegarek, był wczesny wieczór. Przez ostatni tydzień dużo spała. Jakby odsypiała bezsenne, zapracowane noce. Podobało jej się to, że nie musi się nigdzie spieszyć, że przyszłość kilkuset osób nie zależą od jej przebiegłości.
Dźwięk dzwonka nie ustawał. Narzuciła szlafrok i powlekła się do drzwi. Nie spojrzawszy w wizjer otworzyła. Hałas dzwonka ustał. Patrzyła na gościa zdziwiona, czuła od niego zapach alkoholu. Brodę miał nieogoloną od kilku dni, lecz to dodawało mu tylko uroku.
-Marcus? - szepnęła zdziwiona.
-Dzwoniłaś - wszedł i gdy się wycofała zamknął za sobą drzwi.
Nie wyglądał na pijanego. W jego oczach czaiła się ogromna tęsknota. Uzmysłowiła sobie, że też za nim tęskniła. Tęskniła tak bardzo, że nawet nie myśląc zarzuciła mu ręce na szyję i całując poczuła smak piwa, które wypił.
-Mary - wyszeptał odsuwając ją delikatnie. - Pragnę cię, ale przyszedłem porozmawiać - przerwała mu kolejnym pocałunkiem, na który nie potrafił nie odpowiedzieć. - Kobieto, jeszcze chwila i cię rozbiorę i zrobię takie rzeczy, że będziesz krzyczeć z rozkoszy. Porozmawiajmy najpierw - powstrzymał ją przed kolejnym pocałunkiem. - Porozmawiajmy - nalegał, odgarnął włosy z jej twarzy.
-Tak - zgodziła się, choć teraz miała nieodpartą ochotę na coś innego. - Porozmawiajmy o tobie.
Uświadomiła sobie, że już mu przebaczyła.

KONIEC