MAGIA MIŁOŚCI

Jest ciemno i wilgotno, a powietrze wypełnia odór zgnilizny. Ściany lochu wykonane są z kamieni ociosanych w pośpiechu, pokryte są pleśnią i mchem. Jedyne dźwięki jakie tu słychać to ciągłe kapanie kropel wody, powoli i z uporem drążące kamienną podłogę. Innym odgłosem są jęki torturowanych ludzi. Drzwi są wysoko, niemal przy suficie, którego nie widać w tych grobowych ciemnościach. Schody tak samo jak wszystko w tych ponurych lochach wilgotne, oślizgłe i odrażające. Różnią się jednak od ścian, podłogi czy sufitu, wszak są to schody, droga do drzwi, do wolności. Ze ścian zwisają stare łańcuchy zakończone obręczami. Zwisają na nich kobiety i mężczyźni, żywi i umarli, żywe trupy i dawno zgniłe szkielety. W jednych z takich kajdanach leżą dwie kobiety, stara czarownica, uwięziona za rzucenie klątwy, druga młoda, zawiniła królowi tylko tym, że ukradła bochenek chleba, bo od dwóch dni nie miała nic w ustach.
-Moje czary słabną – przemówiła skrzekliwym głosem kobieta o orlim nosie.
-Dziękuję, że próbowałaś – powiedziała. Do lochu trafiła dziesięć dni temu, bez jedzenia i picia, bez światła i świeżego powietrza. Przez ten czas kobiety zdążyły się zaprzyjaźnić, czarownica z przeciwległej ściany pokochała ją jak córkę. Nie są to czasy inkwizycji czy zwalczania czarownic, korzysta się wręcz z ich usług, lecz gdy rzucają klątwy lub zabijają karane są jak zwykli przestępcy.
Teraz młoda kobieta umiera, a czary pomagające jej przeżyć słabną.
-Nie ma już nadziei, namotałam, a teraz płacą za to niewinni – mówi czarownica patrząc w górę, na nikłą smugę światła sącząca się przez szpary drzwi. – Pozwoliłam zasiąść na tronie niewłaściwemu człowiekowi. Biada nam, biada.
Działo się to całkiem niedawno. Stara kobieta była miejscową wróżbitką. Gdy stary król był umierający wezwał ją do siebie by poradziła mu, którego z pięciu swoich synów ma ogłosić swoim następcą. Wskazała tego najbardziej niewłaściwego, po raz pierwszy kości ją okłamały, skłamały też gwiazdy i krew koguta. Wszystkie te znaki wskazywały na najstarszego syna królewskiego i wszystkie się pomyliły.
-Śmierć złemu Gredowi!!! – krzyknęła wiedźma.
-Zamknij się! – odkrzyknął strażnik.-Twoja klątwa już nie działa na króla. Ma po swojej stronie maga silniejszego od ciebie. Ha ha ha… - zarechotał jeszcze i odszedł.
-Wszystko stracone.
-Próbowałaś. Chciałaś dobrze.
-To nie wystarczy!
Dziewczyna podniosła na nią zmęczone oczy, ma sińce pod oczami, skórę bladą i suchą, włosy zwisają brudnymi strąkami. Uśmiechnęła się słabo, a z oczy popłynęły łzy. I tak skonała.
Po zamku poszedł echem przeraźliwy szloch wiedźmy, aż gołębie z najwyższych wież odleciały w popłochu.
Niebo przecięła cicha błyskawica i wylądowała na jednej z wież. Niebieski świetlisty obłok spłynął w dół po murach, przeciekł jak światło między szparami drzwi i zatrzymał się nad schodami. Istota rozejrzała się po lochu i zatrzymała wzrok na zmarłej przed chwilą kobiecie. Zaraz spojrzała na kobietę na przeciwko tamtej, patrzy na nią przerażona lecz nie na tyle by krzyczeć. Po jej wyglądzie poznała, że jest to jedna z obdarzonych czarodziejskimi zdolnościami. To ta, która spowodowała całe nieszczęście i to przez nią musiała przybyć do tego opłakanego wymiaru.
-Kim jesteś? – spytała czarownica skrzekliwie. Mgła spłynęła po schodach, zakłębiła się na podłodze i przybrała przezroczysto niebieską sylwetkę kobiety.
-Na imię mi Moira – odpowiedziała mglista postać ciepłym głosem.
-Moira? Matka Ziemia?
-Nie. Jestem zaledwie jej kopią.
-Kopią?
-Nieważne.-odwróciła się ku zmarłej i przesunęła w jej kierunku.
-Nie żyje.
-Nie jestem głupia, wiedźmo – sylwetka znów stała się tylko obłokiem i otoczyła zmarłą. Jej ciało uniosło się, ręce i nogi wysunęły z krępujących je obręczy.
-Co robisz?! – krzyknęła, ale obłok nie odpowiedział. Stał się tak gęsty, że zakrył całkowicie lewitujące ciało.
-Jak dawno zmarła? – wydobyło się z chmury pytanie.
-Przed chwilą.
-Bądź bardziej dokładna.
-Dwie minuty temu. Co zamierzasz? – spytała spokojniej, ale znów nie dostała odpowiedzi. Ciało stanęło na nogi, niebieski dym znika wchodząc w zmarłą. Młoda dziewczyna wygląda już zupełnie inaczej, znów jest zdrowa, przez skórę nie wystają już kości, oczy nie są zapadnięte w oczodołach, skóra jest gładka, włosy czyste. Gdy obłok całkiem wsiąkł w nią jak woda w suchą gąbkę stanęła ona pewnie na nogach i otworzyła niebieskie oczy.
-Na Moirę – wyszeptała stara.-Kim ty jesteś?
-Jej wierną kopią. Masz inne głupie pytania? – mówi głosem dziewczyny, którą owładnęła, lecz brzmi on bardziej władczo.
-Ona zmarła przed chwilą. Ożywiłaś ją zanim dusza jej dotarła do nieba…
-Wiem co chcesz powiedzieć. Dusza zaraz wróci, ale ciało oddam jej gdy zrobię swoje.
-Nie mogłaś poczekać? Jeszcze chwila i dusza doznała by wiecznego odpoczynku. Teraz będzie się błąkać na ziemi. Dlaczego nie poczekałaś, aż dotrze do nieba?! – krzyknęła za zupełnie już inną kobietą jaką znała wspinającą się po schodach.
-Bo dziecko nie mogło czekać.-odpowiedziała obojętnie. Czarownica zaniemówiła.-Idziesz czy będziesz dalej zadawać mi te głupie pytania? – spytała Moira odwracając się w jej stronę, kajdanki wiedźmy otworzyły się. Czarownica wstała i weszła jej śladem na szczyt schodów.
-Chcę wiedzieć kim jesteś, bo imię niewiele mówi.-powiedziała stając twarzą w twarz z nową Anabel.
-Jestem tym kim ty chciałabyś być. Więcej nie musisz wiedzieć.-przesunęła dłonią po drewnie i drzwi ze zgrzytem otworzyły się.
-Trzeba uwolnić innych.-powiedziała wiedźma.
-Nie mam na to czasu.-posypała ją niebieskim pyłem tak lekkim jak obłok. Mała chmura otoczyła wiedźmę i zgęstniał.-Mam ochotę i ciebie tu zostawić, ale z twojego powodu tu jestem.
Wyszły na jasny korytarz oświetlany płomieniami pochodni, niebieski pył już wsiąknął w starą kobietę, a ona nie wie jakie ma wywrzeć na nią działanie. Zaraz jednak odkryła jego niezwykła moc, sprawił, że stała się niewidzialna i bez problemu wyszli z zamku.
-Jak zrozumiałam przybyłaś tu by naprawić to co ja nagmatwałam – powiedziała stara.
-Masz rację, ale to nie była twoja winna. Moc cię nie opuściła, czary nie skłamały. Po prostu ktoś potężniejszy od ciebie wpłynął na wynik wróżb.
-Mag króla Greda – wyszeptała.
-Tak.
-Gdzie idziemy?
-Nie wróciła – Moira patrzy w niebo.
-Co?
-Dusza Anabel nie wraca.
-Zdążyła dotrzeć do nieba…-nagle zamilkła rażona mocą zagniewanej jej gadatliwością Moiry – Hmm… - chce coś powiedzieć, ale nie może otworzyć ust.
-Cenię ciszę i spokój, uszanuj to. I nie ciesz się tak. Anabel umrze znowu gdy skończę, bo nie mam zamiaru zostać w tym brudnym wymiarze dłużej niż jest to konieczne.
Wyszły z miasta i udały się do domostwa starej.
-Hmm… - chce coś powiedzieć. Moira tylko na nią spojrzała. – Skąd wiedziałaś gdzie mieszkam?
-Wiem wiele. Czy Anabela nie powiedziała ci kim jest ojciec dziecka? – spytała wchodząc, drzwi same się przed nią otworzyły. Tam gdzie stąpa z podłogi izby znika kurz i cały brud, a ukazuje się dawno niewidoczna posadzka. Wiedźma patrzy na to ze zdziwieniem.-Zadałam ci pytanie – Moira zatrzymała się i odwróciła w jej stronę, stara kobieta patrzy na ślady jej stóp. Westchnęła, drzwi zamknęły się wszystkie świeczki i pochodnie zapaliły się.-Strasznie tu brudno. Nie mam zamiaru mieszkać w takim chlewie.-dodała i zaraz niewidzialna fala rozsunęła się od miejsca, w którym stoi, przepłynęła po podłodze, meblach, ścianach i suficie, usuwając brud i pozostawiając za sobą czystość. Izba wygląda zupełnie inaczej, meble choć te same to całkiem nowe.-Czy teraz odpowiesz mi na moje pytanie czy mam to z ciebie wyciągnąć?
-Chcesz mnie torturować? – zdziwiła się.
-Są inne sposoby – podeszła do niej i objęła w zimne ręce jej głowę otoczoną rozczochranymi czarnymi włosami. Poczuła się słabo, a z nosa pociekła jej stróżka krwi. Gdy wypuściła ją z tego objęcia opadła bezwładnie na podłogę. – Następnym razem odpowiadaj jak pytam, to unikniesz tego.
-Dobrze – powiedziała pokornie zrozumiawszy wreszcie , że ma doczynienia z siłą potężniejszą od siebie. Podniosła się wycierając krew spod nosa.
-Czytanie w myślach ma niestety taki skutek uboczny.
-Jesteś najpotężniejszą czarownicą jaką kiedykolwiek spotkałam.
-Nie jestem czarownicą wiedźmo. Jestem kimś zupełnie innym i potężniejszym. Nie narażaj mi się, bo potrafię cię zgładzić tak, że nikt tego nie zauważy. Zrozum, że nie masz doczynienia ze zwykłym człowiekiem.
-Rozumiem. Więc jeśli jesteś tak potężna to do czego jestem ci potrzebna?
-Dowiesz się później. Teraz musimy coś zjeść.-spojrzała na stół i pojawiły się na nim przeróżne smakołyki. Gdy skończyły jeść, to co zostało powróciło tam skąd przybyło.
Gdy wiedźma zasnęła Anabela wyszła przed dom i uniosła głowę ku niebu.
Zrobisz co uważasz za słuszne, bylebyś wypełniła zadanie, mówi głos z innego wymiaru.
A co z jej duszą?
Dotarła do nas. Ciało właściwie nie żyje. W tym stanie możesz spędzić odpowiedni czas, aż urodzisz. Potem albo zostawisz ciało, albo zostaniesz w nim dając mu własne życie.
Będę musiała wtedy żyć w tym ciele jakieś 60 lat. To zbyt długo.
Pozostawiam to twojej decyzji. Powodzenia.
Przez nocne niebo przemknęła gwiazda. Anabela z gniewem spojrzała na zamek na wzgórzu. Nie tylko ludziom zdarzają się błędy i ona je popełnia. To ostatni, który musi naprawić. Biedna wiedźma, myśli, że to wyłączne jej wina. Niech się trochę podręczy, po wszystkim powie jej prawdę.
-Król nie tak szybko zauważy naszą ucieczkę.-powiedziała wiedźma następnego dnia przy śniadaniu. Anabel je bardzo powoli, zupełnie jakby robiła to pierwszy raz.
-Co się tak patrzysz? – spytała.
-Czy wy nie jecie?
-Nie mamy ciał, które musimy utrzymywać przy życiu, więc nie musimy jeść.
-Mam do ciebie pytanie.
-Nie wątpię.
-Ale to nie jest głupie pytanie. To dla mnie bardzo ważne.
-Niech zgadnę. Chcesz coś ode mnie.
-Tak.
-Mów więc.
-Ucz mnie.
-Co?
-Ucz mnie magii. Zauważyłam, że jesteś stokroć potężniejsza ode mnie. Chcę byś mnie uczyła.-mówi z entuzjazmem.
-Nie wystarczy ci to co już umiesz? Czy jesteś aż tak chciwa?
-No ja…
-Jesteś czarownicą prawie całe życie i nadal tego nie zauważyłaś? – uśmiecha się.
-Co miałam zauważyć?
-Magii nie można się nauczyć. To dar.
-Dar. Więc dlaczego ty dostałaś go więcej niż wszystkie czarownice świata.
-Ja nie mam daru.
-Jak to?
-Ja jestem magią.-powiedziała przesunąwszy dłoń przed jej oczami, czarownica została wprowadzona w trans. Zaraz się ocknęła i za nic nie może sobie przypomnieć o co chciała prosić tą potężną czarownicę. A ona się uśmiecha z jej słabości.
-Co ja chciałam powiedzieć? – zastanawia się czarownica.
-Może chciałaś spytać na co czekam? Dlaczego nie działam?
-Właśnie. Dlaczego?
-Bo moje działanie nie może być widoczne. Zbyt wielu ludzi by się nad tym zbyt głęboko zastanawiało.
-Ale działanie potajemne trwa długo.-mówi zawiedziona. Miała nadzieje, że zobaczy niesamowite rzeczy, czary tak potężne, że trudno je sobie wyobrazić. Że ta niesamowita czarownica zamieni złego króla i jego maga na przykład w ropuchy, a na tronie posadzi właściwego królewskiego syna.
-Nie bądź zawiedziona, to co zaplanowałam też jest ciekawe.
-A co zaplanowałaś?
-Wszystko w swoim czasie – mówi uśmiechając się. Wczorajszy gniew na jej gadatliwość zniknął jak ta spadająca gwiazda, najwyraźniej to wpływ tego ciała. Anabela i ta paskudna wiedźma musiały się najwyraźniej zaprzyjaźnić i teraz ona zaczyna odczuwać to samo co zmarła. Co jeszcze kryje się w tym ciele? Jakie uczucia powinna zniszczyć, a jakim powinna pozwolić trwać? Teraz jest to na razie nieważne, najpierw misja. – A co do twoich przypuszczeń to król już odkrył twoją ucieczkę.

W rzeczy samej mag króla Geda poinformował go, że miał sen, w którym widział jak wiedźma ucieka z jego doskonale chronionych lochów. Natychmiast polecił sprawdzić to strażnikom i biedacy zapłacili głowami za przyniesienie złych wieści.
-Masz ją odnaleźć. Musi zgnić w lochach by nie mogła mi już zaszkodzić!!! – krzyczy podły król do maga.
-To będzie bardzo proste królu. Wróciła do swojej chaty, wyślij tam straż a jeszcze tego dnia będzie w lochu.-mówi spokojnie stary mężczyzna w purpurowym płaszczu i z szpiczastą czapką na głowie w tym samym kolorze. Zaraz wezwał do siebie król swoich najlepszy ludzi, mag odtańczył wokół nich taniec, wypowiedział mnóstwo zaklęć, które mają ich ochronić przed magią wiedźmy. Tak zabezpieczeni wyruszyli za miasto do chaty czarownicy. Wszystko to ona widzi w swej czarodziejskiej szklanej kuli.
-Co mam robić? – pyta Anabeli stojącej przy oknie, patrzy ona na drogę prowadzącą do miasta.
-Nic.
-Nic?
-Zupełnie nic.-pstryknęła palcami i jest już ubrana w taki sam strój jaki nosi wiedźma. Poszarpane szmaty nijakiego koloru.-Schowaj się.-powiedziała gdy przed domem zatrzymali się jeźdźcy. Stara kobieta weszła do szafy, bo innego schowka nie mogła sobie znaleźć, i zaraz ta sama szafa zniknęła razem ze swoją zawartością.
Żołnierz zapukał do drzwi, Anabela usiadła za stołem, na którym stoi czarodziejska kula.
-Wejdźcie.-powiedziała głosem starej więc weszli. Zatrzymali się jednak za progiem na widok młodej kobiety w szatach i głosem poszukiwanej przez nich wiedźmy.-Przyszliście po radę? A może po jakiś magiczny eliksir? A może mam rzucić albo zdjąć klątwę? Mówcie co was sprowadza do mnie, skromnej czarownicy.
-Jesteś aresztowana z rozkazu króla.
-Króla? Jak mi wiadomo król nie żyje.
-Król ojciec nie żyje. Teraz jest królem jego syn.-mówi przywódca.
-A jakim prawem zasiadł on na tronie?
-Sama go tam posadziłaś – powiedział stojący z tyłu młody żołnierz wychodząc zza pleców przywódcy. Na jej widok zamilkł robiąc wielkie oczy. – Anabel? – spytał. Od razu zrozumiała, że to on jest ojcem dziecka, które nosi.
-Znasz tą wiedźmę? – spytał dowódca.
-Tak. To znaczy nie. Wydawała mi się zwykłą kobietą, nie wiedziałem, że to czarownica – powiedział ze smutkiem. Anabela wstała i podeszła do nich patrząc w oczy młodego mężczyzny. Po raz pierwszy nie wiedziała co powiedzieć, na chwilę zapomniała o swojej misji i planie jej wypełnienia. Ciało, w którym zamieszkała wzięło górę nad jej mocą. To co poczuła jest jej zupełnie obce, a silne i piękne jak świat, z którego pochodzi. To samo czuje on, ale teraz uczucie to stłumił smutek.
-Pójdę dobrowolnie.-powiedziała.
Chwilę po tym jak wyszli i zasiedli do koni, a aresztowaną uwiązali na smyczy z niewidzialnej szafy wyszła niewidzialna wiedźma. O tym, że jest niewidzialna dowiedziała się gdy spojrzała w lustro i nie zobaczyła swojego odbicia. Wyruszyła więc za poruszającym się w tempie idącej na smyczy pochodzie. Jedynie ta co rzuciła czar widzi, a raczej wyczuwa idącą z tyłu. Plan, który opracowała niemal do precyzi został zakłócony, a to za przyczyną tego młodego strażnika, do którego czuje to co czuje.
Wiedźmo – usłyszała w głowie czarownica głos Anabeli.
Co?
Wiem, że nie byłam dla ciebie zbyt miła i nie zawsze odpowiadałam na twoje pytanie. Ale chcę byś ty odpowiedziała na moje.
Czyżbyś czegoś nie wiedziała?
Nie wiem wielu rzeczy. Nie jestem wszechwiedząca.
Jeżeli będę znała odpowiedź to ci odpowiem.
Jak nazywa się to co czuję?
A co czujesz?
Jak mam ci powiedzieć co czuję gdy nie wiem co to jest? Wiem, że związane jest to z tym mężczyzną, który mnie, a raczej Anabelę rozpoznał. On jest ojcem tego dziecka.
To miłość.
Miłość? A czym jest miłość?
Tym co czujesz.
To nie moje uczucie, ale tego ciała. Nie wiem, czy je usunąć czy pozostawić. Co mam z nim zrobić?
Pozostaw. To dobre uczucie, chyba jedyne dobre uczucie jakie dali nam bogowie.
Bogowie nie dają tego co sami nie mają. Ono nie pochodzi od bogów, jak ich nazwałaś.
Znasz bogów?
Zapomnij. Na razie je zostawię i sama się zorientuję czy jest ono dobre.
Młody mężczyzna ani razu na nią nie spojrzał podczas tego pochodu. Serce ściska mu żal, nie dlatego, że jego ukochana okazała się wiedźmą, ale dlatego, że umrze, bo taki los czeka każdego kto przeciwstawi się królowi.
-Co ze mną zrobicie? – spytała Anabel, gdy weszli na zamkowy plac.
-Wrócisz do lochu – powiedział dowódca straży zsiadając z konia.
-I myślicie, że długo tam posiedzę. Uciekłam raz, ucieknę znowu.
-Nie, gdy zajmie się tobą mag – powiedział po chwili zastanowienia i rzucił koniec liny młodemu strażnikowi rozkazując mu tym samym wykonanie tego polecenia. Zawahał się tylko chwilę, malutką niewidoczną chwilę. Poszli z nim jeszcze dwaj strażnicy i oczywiście niewidoczna starucha, choć przez chwilę stała wpatrując się w przystojnego dowódcę straży. Stare serce po raz pierwszy zabiło szybciej, ale to kolejna niemożliwa miłość.
Komnata maga jest duża, ale nie przestronna. Stoją w niej dwa stołu a na nich przeróżne alchemiczne przybory, proszki, parujące szklane naczynie, czaszka szczura, ludzkie włosy i wszystko co trzeba do magii. Był to pomysł samej Moiry, dać niektórym, wybranym ludziom odrobinę daru magii, ale ograniczyć ich możliwości przez skomplikowane zaklęcia i mikstury. Gdyby nie to, ta odrobina daru w niewłaściwych rękach…Aż strach pomyśleć.
Mag wszedł bardzo efektownie, pojawił się tuż za nagłym pojawieniem się białej chmury, zwykła iluzja.
-Dobrze związaliście jej ręce? – spytał pozostając w oddaleniu.
-Tak.-powiedział młodzik.
-Więc nas zostawcie.
Mężczyźni wyszli.
-Ale nie odchodźcie daleko.-zawołał zanim zamknęły się drzwi.
-Jak sprawiłaś, że jesteś młoda? – spytał nie poruszając się z miejsca. Podniosła na niego wzrok, powoli i sennie.
-Czego się boisz? Mam przecież związane ręce.-mówi głosem Anabel.
-Powiedz jak tego dokonałaś?
-Każdy czarodziej ma swoje tajemnice. Ty na pewno nie zdradzisz mi jak zdjąłeś moją klątwę.
-Racja – uśmiechnął się słabo.
-Rób swoje – powiedziała skrzekliwie i odchrząknęła. – Zdaje się, że to tylko tymczasowa metamorfoza – głos ma znowu młody.
-Może poczekam, aż ten czar przestanie działać. Jestem bardzo ciekawy jak to będzie wyglądać.
-Ciekawość to pierwszy krok do Hadesu.
-Słyszałem to powiedzenie. Dotyczy ono zwykłych ludzi.
-A ty jesteś niezwykły? Jesteś nadczłowiekiem? Dlaczego więc służysz Gredowi, gdybyś to ty mógł zasiadać na tronie jako król?
-Nie wiem do czego zmierzasz – nagle zaczął się rozglądać dokoła jakby kogoś czy czegoś szukając.
-Chcę się przekonać jak bardzo się pomyliłam.
-Nie rozumiem.
-Może zrozumiesz – zaczęła iść w jego stronę – gdy zobaczysz kolor moich oczu – podeszła wystarczająco blisko by zobaczył, że są niebieskie.
-To nie możliwe. To kolejny twój czar.
-Więc go zneutralizuj – patrzy na niego z pochyloną głową. Wyciągnął z szerokiego rękawa woreczek, wysypał trochę proszku na dłoń, wypowiedział zaklęcie i dmuchnął czerwonym proszkiem w twarz czarownicy. Nawet nie zamrugała, gdy proszek podrażnił jej oczy, które mimo wszystko są nadal niebieskie.
-To nie możliwe. Czarownica nie może mieć oczu koloru nieba, to nie możliwe.
-Z takimi się urodziłam i z takimi umarłam.
Oczy maga powiększyły się jeszcze bardziej ze strachu. Chce się wycofać i uciec ale strach go sparaliżował, a może coś innego.
-Wolałabym cię nie zabijać, ani nie odbierać ci magii.-mówi prostując się, jej głos jest ciepły i łagodny, nie należy ani do wiedźmy, ani do Anabel, ale do Moiry.
-Znam ten głos.-powiedział mag.
-Wiem.
Sznur krępujący jej ręce i szyję zniknął, a obok pojawiła się prawdziwa wiedźma.
-Co to ma wszystko znaczyć? – pyta sparaliżowany.
-Jestem Moira, kopia matki Ziemi. To ja jestem magią, którą wykorzystujesz w niecnych celach pomagając podłemu Gredowi. Popełniłam błąd dając ci dar, ale teraz go naprawię.
Uniosła dłoń, by wykonać wyrok.
-Nie. Poczekaj.
-Na co?
-Zmienię się – powiedział. – Nie będę już służyć królowi.
-To nie wystarczy. Zło, które stało się z twojej winy jest nie do cofnięcia.
-Ale można je naprawić – powiedział mag.
-Powiedz jak? – opuściła dłoń.
-Ponowny wybór króla spośród synów zmarłego króla.
-Najpierw musiałbyś zmusić Greda, by ich uwolnił – wysyczała wiedźma. – Myślisz, że on bez walki da się strącić z tronu?
-Myślisz, że ty temu podołasz? – spytała Moira.
-Tak. Jestem przecież potężnym czarodziejem.
-Dobrze. Daję ci czas do trzeciego wejścia na sklepienie niebieskie miesiąca. Trzy dni i ani dnia dłużej. Jeśli ci się nie uda zginiesz i sama się rozprawię z Gredem.
Drzwi otworzyły się same. Strażnicy za nimi stojący poderwali się ze swoich stołków i stanęli w drzwiach. Gdy ujrzeli obie kobiety zrozumieli, która jest prawdziwą wiedźmą, nic poza tym nie zrozumieli.
-Anabel – powiedział mężczyzna podchodząc do niej.
-Ona cię… nie pamięta – powiedziała wiedźma.
-Nie pamięta? Anabel.
-Można tak to nazwać.
-Nie pamiętasz niczego? – pyta smutno.
-Tylko to, że cię… - te słowa chce wypowiedzieć ciało, ale nowa dusza zatrzymała je.
-Co? Anabel, co?
-Nic. Jest tak jak ci powiedziała czarownica, nie pamiętam cię.
Twarz młodzieńca zbladła jeszcze bardziej. Już się ucieszył, że to nie ona jest wiedźmą, a teraz ten cios. Jak mogła go zapomnieć? Ich miłość?
-To twoja sprawka.-rzucił się na wiedźmę chcąc ją udusić, ale poczuł nagła niemoc w dłoniach i nie jest w stanie zacisnąć palcy na chudej szyi czarownicy.
-To jest bardziej skomplikowane niż myślisz.
Dopiero teraz poczuł jej dłoń na ramieniu. Wypuścił starą z rąk, oddycha ciężko jakby to jego ktoś dusił, pot zalał mu czoło, a bladość zmieniła się w gorączkę. Pod wpływem jej spojrzenia uspokoił się, delikatnie ujął w dłonie jej twarz i pocałował. Zadrżała pod wpływem kolejnego nieznanego jej uczucia. Walka z tym uczuciem zwanym miłość jest dla niej coraz trudniejsza, coraz bardziej pokazuje ono swoją siłę i … piękno. Choć miała wątpliwości czy miłość rzeczywiście jest dobra teraz zaczyna w to wierzyć. Lecz dla jej analitycznego umysły jest ono niepojęte, trudne, wręcz niemożliwe do opisania. Jedno wie, bogowie nie wiedzą co tracą.
-Nie mam czasu.-powiedziała odsuwając się od niego.
-Spotkamy się jeszcze? – spytał.
-Tak.-uśmiechnęła się. Kobiety pośpiesznie wyszły, a dwaj pozostali strażnicy za nic nie mogli sobie przypomnieć co się działo po tym jak dowódca kazał im odprowadzić wiedźmę do komnaty maga. Sam mag potwierdził, że nikogo do niego nie przyprowadzali. Nikt nie mógł wytłumaczyć wściekłemu ze strachu królowi co się stało. A ten który mógł to zrobić milczy.
-To było niesamowite.-powiedziała stara.
-Co?
-To co zrobiłaś z tym magiem.-uśmiecha się.-Ale dlaczego go nie zabiłaś? Myślisz, że wywiąże się z tej obietnicy?
-Nie ma wyjścia.
Idą przez miasto niezauważone przez nikogo.
-Zastanawiam się…
-Nad czym tym razem? – spytała cierpliwa już Moira.
-Czemu to robisz?
-Co?
-Czemu nam pomagasz? Pochodzisz pewnie z lepszego świata. Po co przybyłaś tutaj i tyle dla nas robisz?
-Chcę naprawić swój błąd.
-Tylko to jest powodem?
-Tylko ten powód powinnaś znać. Jakoś inaczej wyglądasz – zauważyła. Jest to jednak zmiana nie związana z wyglądem zewnętrznym.
-Ty też.
-Chcesz przez to powiedzieć, że ty też jesteś zakochana?
-Tak.-uśmiechnęła się przez chwilę.
-Nie rozumiem tego. Niby ta miłość jest taka dobra, ale tobie nie sprawia radości.
-Najpiękniejsza jest miłość odwzajemniana.
-Więc on nie czuje tego co ty?
-I nie poczuje.
-Dlaczego?
-Tylko spójrz na mnie.-mówi skrzekliwie.-Jestem wiedźmą.
-Rozumiem.
-To miłość niemożliwa.
-A ta moja i jego?
-On kocha cię, a ty jego, chyba.
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Sama wiesz. Przecież to uczucie Anabel nie Moiry.
-W tym właśnie problem. Nie wiem kim chcę być.
-A gdybyś się zdecydowała zostać tu, w tym ciele, straciła byś swą moc?
-Nie mogę jej stracić. Już ci mówiłam, ja jestem magią.
-Mówiłaś mi?
-Tak, ale później wymazałam ci to z pamięci.
-Teraz też to zrobisz?
-Nie. Teraz ci ufam.
-Dziękuję.

Mag okazał się jednak podlejszy niż wszyscy myśleli. Gdy został sam na sam z królem opowiedział mu wszystko co się wydarzyło i do czego chciała go zmusić wiedźma.
-Nie uwierzyłem w te jej gadanie, że jest magią. Stworzyła to młode ciało, a sama była do czasu niewidzialna. Było to całkiem przekonujące przedstawienie.
-Dobrze, że mi to mówisz. Jaki masz pomysł?
-Musisz królu zgładzić swoich braci, wtedy już nikt nie będzie ci zagrażać.
-A ta wiedźma?
-Ją zajmę się sam, ale żeby wyglądało to przekonywująco musisz królu udawać, że chcesz ponownych wyborów. Resztę pozostaw mnie rozprawię się z tą wiedźmą.
-Dobrze, podoba mi się to – uśmiechnął się, aż oczy mu się przy tym zwęziły do dwóch wąskich szparek.

Mag zaraz wziął do siebie młodego strażnika, z którym rozmawiała stworzona postać przed wyjściem.
-Co cię łączy z tą dziewczyną? – spytał udając, że jest jej sojusznikiem.
-Kochamy się i mamy się zamiar pobrać.
-A czy ona też ma takie plany? – kpi z niego tak perfidnie, że młodzik nawet tego nie widzi.
-Teraz może nie, ale gdy sobie wszystko przypomni…
-Dziękuję, że nie wydałeś mnie królowi – zmienił temat.
-Jesteśmy przecież po tej samej stronie. Tak samo chcemy strącić go z tronu i posadzić właściwego syna ojca króla.
-Tak – powiedział powoli. – Straż! – zawołał i do komnaty weszło dwóch starszych żołnierzy.
-Co to ma znaczyć? – pyta przerażony.
-Ten człowiek zdradził króla. Do lochu z nim.-powiedział spokojnie mag.
-Ty… - wysyczał, ale jest tak wściekły, że nawet nie wie jak go zbluzgać. Zaciągnęli go i skuli w łańcuchy.

-Na Zeusa, co teraz będzie? - pyta płaczliwie samego siebie.
-Hades na ziemi.-odpowiedział ktoś obok.
-Wasza wysokość – chciał złożyć mu pokłon, ale uniemożliwiły to łańcuchy.
-Daj spokój żołnierzu, teraz jesteśmy sobie równi.
-To okropne.
-Tak i to wszystko wina tej wiedźmy, której ojciec tak ufał – powiedział inny z czterech królewskich synów.
-To nie jej wina. To mag wpłynął na wyniki wróżb.
-A nie mówiłem? – powiedział najmłodszy.
-Mówiłeś. Ale skąd mamy być pewni, że to nie szpieg, który został tu przysłany, a by nas złamać – mówi najstarszy po Gregu, najbardziej nieufny w stosunku do innych.
-Zostałem wtrącony do lochu, bo spiskowałem przeciwko temu łotrowi, który ośmiela tytułować się królem. Mag mnie wydał, a myślałem, że jesteśmy po tej samej stronie.
-To się okaże, to się okaże – mówi.

-Co się stało? – pyta wiedźma, gdy Anabel wróciła następnego dnia. Wyszła z domu rano i wróciła w południe.
-Nie przyszedł.
-Na pewno nie udało mu się wymknąć – tłumaczy go.
-Albo ta miłość, którą tak chwalisz nie jest tak wspaniała jak mówisz – mówi zła, to uczucie ciała, nieodłącznie związane z miłością, zazdrość.
-On cię kocha, widziałam to w jego oczach – broni go nieugięcie.
-Ale nie przyszedł na spotkanie. Nie przysłał nawet parobka, by powiedzieć co się z nim dzieje.
-Pewnie dlatego, że nie mógł – zastanowiła się.
-Co masz na myśli.
Czarownica podeszła do swej czarodziejskiej kuli, przesunęła nad nią swe chude kościste dłonie i ukazał się w nich młody chłopak w kajdanach.
-Twój plan się nie udał – powiedziała, podeszła i spojrzała na obraz w kuli. – Mag go wydał, nie uwierzył ci i nie ma zamiaru wykonać tego co obiecał.
-Zdradził mnie. Tego mu już nie daruję. Kim są oni? – spytała.
-To synowie zmarłego ojca króla.
-W lochach jak pospolici złodzieje. To okropne. Tego za wiele.
-Co chcesz zrobić?
-Zajmę się tym bez owijania w bawełnę. Dosyć działania z ukrycia, teraz wszyscy poznają co to prawdziwa magia.
-Ale co chcesz zrobić.-zatrzymała ją przy drzwiach.
-Zobaczysz. Spotkajmy się pod zachodnim murem zamku.-i wyszła.
Poszła daleko, daleko za miasto, na sam środek pustkowia.
Co robisz? spytała czerwono mglista postać, która spłynęła z nieba.
Jednoczę się z ciałem, aby ochronić je przed śmiercią.
Ale wtedy będziesz musiała tu zostać, aż do jego śmierci ze starości.
Pozostawiliście mi tę decyzję.
Ale myślałam, że zdecydujesz wrócić do nas. Czy wiesz co to znaczy być człowiekiem, żyć, starzeć się. próbuje ją przekonać do zmiany decyzji.
Przekonam się.
Jesteś tego pewna?
Nie chcesz chyba odebrać mi za kare magii?
Przecież wiesz, że nie mogę.
Możesz. Wystarczy, że udowodnisz, że się już do tego nie nadaję.
Tak, mogłabym, ale nie zrobię tego. Sama pożałujesz swojej decyzji. i postać rozwiał wiatr.
-Zobaczymy.
Uniosła ku niebu ręce i połączyła je nad głową. Chmury zakłębiły się i zgęstniały tak mocno, że zapanowała noc w środku dnia. Wiatr wzmógł się pędząc gęstniejące chmury nad miasto, którego mieszkańcy z przerażenia pochowali się w domach, zatrzaskując drzwi i okiennice. Niebieski dym okrył postać Anabeli, a wiatr z wściekłością próbuje go rozwiać. Lecz on tylko gęstnieje, błyska piorunami w niebo, sam w sobie stał się wichurą uderzając w atakujący wiatr. Sylwetka kobiety aż płonie od strzelających piorunów, wokół wiruje trąba powietrzna odbijająca rozwścieczony wiatr czerwonej postaci. Jednak jej magia jest zbyt słaba od magii w czystej postaci. Trąba powietrza wciąga w wir gęste chmury z nieba, które odchodzą z nieba znad miasta i w końcu z całego nieba, wiatr słabnie i też znika. Walka ta nie ma sensu kiedy wynik jest przesądzony. Wir zwolnił i opada do momentu zniknięcia. Anabel opuściła ręce. Teraz całkowicie panuje nad ciałem, bo w nim zamieszkała. Może z nim zrobić wszystko, jak robi to teraz. Z ramion świetlistej postaci wyrasta coś co wygląda na dodatkowe ręce, a te właściwe zmniejszają się. Cała sylwetka powiększą się, wyrastają jej duże skrzydła i ogon, głowa zmienia się w łeb jaszczura. Anabel zmieniła się w niebieskiego smoka. Zaskrzeczała wypuszczając z nozdrzy płomienie i wzbiła się w powietrze. Teraz w strachu przed tym potworem ludzie znów skryli się do domostw.
-Panie, panie – woła przerażony mag wbiegając do sali tronowej.-Królu do zamku zbliża się smok.
-Smok. Przecież wszystkie wybito jeszcze za czasów mojego dziada. Chyba za dużo wypiłeś magu.-patrzy na niego z ubolewaniem.
-Sam zobacz – wskazał na okno, przez które widząc zbliżające się monstrum.
-Na Herę, skąd się on tu wziął i czego ode mnie chce? – mówi niezwykle spokojnie.
-Nie wiem.
-Zajmij się więc nim. Rzuć jakieś zaklęcie i zabij go.
Smoczyca groźnie zaskrzeczała zionąc ogniem. Jedynie wiedźma rozpoznała w niej swoją mistrzynię.
-Jesteś naprawdę potężna – mówi wsiadając na jej grzbiet. Zaraz wzbiły się w powietrze i przeleciały tak blisko okna sali tronowej, że powiew wiatru powalił wszystkich na podłogę. Zrobiła kółko i syknęła siarką w okno, aż wszyscy uciekli z sali tronowej i wybiegli na plac. Zatrzymała się nad ich głowami i machając nietoperzymi skrzydłami zmusiła ich by uklękli.

-Zrób coś – krzyczy król do maga, ten wyciąga jakieś woreczki z rękawa. Zaraz kiedy je otwiera cały proszek wywiewa i znika. Smoczyca wylądowała na murze, łapiąc go swymi potężnymi orlimi szponami. Skrzydła ułożyła wzdłuż ciała.
-Co chcesz zrobić? – pyta ją prosto do ucha, ale nie otrzymuje odpowiedzi. Schyla łeb tuż nad ziemię, patrząc na maga i króla.-Chyba nie zamierzasz ich zabić?
-Czemu nie? – głos jest tak nieprzyjemny jak odór siarki z pyska.
Wiedźma zsunęła się z jej szyi i stanęła przed pyskiem niebieskiego smoka.
-To byłaby dla nich zbyt lekka kara – tłumaczy a tamci z aprobatą kiwają głowami.
-Co więc proponujesz?
Powiedziała jej do ucha swój pomysł, a smoczyca uśmiechnęła się ukazując potężne kły.
-Tak to wspaniała kara. Zostawiam to tobie – smok uniósł się w powietrzu, zatrzymał się jeszcze nad lochami. Chuchnął aż mury zmieniły się w leciutki pył i opadł na uwięzionych tam ludzi. Łańcuchy otworzyły się same uwalniając zakłutych, choć słabi i wyczerpani wydali z siebie potężne okrzyki radości. Milczał tylko jeden, młody chłopak rozpoznawszy smoczycę.
-Czemu się nie cieszysz? – spytał najmłodszy z królewskich synów.
-Cieszę.
Patrzą za odlatującym smokiem.
-Więc o co chodzi.
-Po prostu kocham tą smoczycę – uśmiechnął się.

Wiedźma zmieniła maga i króla w odrażające ropuchy i kazała je wynieść do bagien by tam spędziły resztę swego nędznego życia. Ponownie dokonała wyboru właściwego króla, okazał się nim najmłodszy, co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości.

-Żądasz ode mnie bardzo dużo – mówi Anabel.
-Wiem, że ty to potrafisz.
-Pewnie że potrafię. Wystarczy, że pstryknę palcami, ale…
-Ale co? Co cię powstrzymuje? Mnie chyba też należy się odrobinę szczęścia.-mówi wskazując na czekającego w oddali młodego doradcę królewskiego, męża Anabel.
-Masz prawo - uśmiecha się. – Ale to nie jest takie łatwe.
-Więc co mam zrobić? Zrobię wszystko.
-Udaj się do kraju Amazonek i wróć za rok.
Wiedźma wyruszyła natychmiast i zaraz gdy przekroczyła granicę kraju Anazonek zmieniła się całokowicie. Jest teraz piękną kobietą młodszą o trzydzieści lat. Myśląc, że jej życzenie już się spełniło zawróciła i ze zdziwieniem przekonała się przekraczając granicę kraju amazonek, że jest na powrót paskudą. Wróciła więc drżąc ze strachu przed dzikimi kobietami. Nie jest jej po myśli zginąć nim zdobędzie swego ukochanego. Lecz słyszała, że każdy, kobieta czy mężczyzna, którzy zapuścili się do ich krainy ginęli z rąk wojowniczek. Zupełnie zapomniała spytać Anabel jak niby śmierć ma ją odmłodzić. Reinkarnacja wcale by jej nie pomogła. Zagłębiając się w ciemną puszczę szybko została schwytana przez patrol amazonek ukrywających swe twarze za maskami ptaków. Poddała się im bez walki, bo nie miałaby z nimi szans. Zaprowadziły ją do królowej, która z niedowierzaniem wysłuchała jej opowieści. Chciała dowodu na to, że jest wiedźmą, ale niestety nie potrafiła tego udowodnić. Znalazła się naprawdę w nieciekawej sytuacji i nie było jej wcale do śmiechu. Królowa zdecydowała, że skoro wygląda jak amazonka, i że mimo ostrzeżeń jakie pozostawiły na granicy swego kraju weszła w jego głąb musi udowodnić, że nie warto jej zabijać. A że nie mogła za pomocą czarów pozostał ulubiony sposób wojowniczych kobiet. Walka wręcz. Za przeciwniczki miała pięć najlepszych amazonek, a jedyną broń do obrony to kij swojej wysokości. Oczywiście przegrała choć o dziwo dobrze jej szło. Leżąc na ziemi z mieczem na gardle czekała na nieuniknione. Gdy to nie nastąpiło zobaczyła, że walczące przed chwilą z nią kobiety odeszły i sama królowa pomogła jej wstać. Spodobało jej się to, że choć nie jest amazonką w obliczu śmierci nie błagała o litość, lecz wręcz zachowała się jak prawdziwa amazonka. Tak została przyjęta do ich grona. Nauczyły ją swych praw, swych metod walki. Z czasem wiedźma zapomniało o swym ukochanym stając się prawdziwą amazanką.

-Masz pięknego syna – mówi młody król pochylając się nad kołyską dziecka swego doradcy.
-Dziękuję, ale to nie tylko moja zasługa – przytulił do siebie swą piękną żonę.
-Szczęście znowu zawitało w naszym królestwie.
-Tak. Nawet dowódca mojej straży w końcu się zakochał. Zgadnijcie w kim.
-W kim? – spytali jednocześnie.
-W Amazonce. Najpierw walczyli ze sobą przez dwa dni, w końcu musieli stwierdzić, że nikt nie wygra i uznali remis, a teraz się pobierają. Czy to nie dziwne? – pyta król.
-Miłość sama w sobie jest dziwna – mówi Anabel.
KONIEC